Ave, Cezar - recenzja filmu
Dzień z życia Hollywood
Coenowie w "Ave, Cezar" wyraźnie mają coś do powiedzenia na temat Hollywood i związanego z nim pytania o poświęcenie sztuki na rzecz pieniądza, ale swoich poszatkowanych argumentów nie potrafią pozbierać w jedno solidne zdanie, przez co ich tok myślenia ucieka nam razem z wejściem na ekran napisów końcowych. |
Pozwalałem się mamić temu filmowi przez długi czas. Dialogi niejednokrotnie były błyskotliwe i śmieszne (jak to u Coenów), a żarty sytuacyjne solidne i nakręcone z werwą (jak to u Coenów), ale im dalej ta Coenowska zabawa na całego trwała, im bliżej było końca, tym bardziej dochodziło do mnie przekonanie, że cała ta skrzętnie przygotowywana intryga zmierza donikąd, że jest niczym innym jak zbiorem mniej lub bardziej dowcipnych scen-żartów ukazujących jeden dzień z życia szalonego Hollywood, będącego u schyłku złotej ery, kiedy studia filmowe drżały w obawie przed telewizją i wyrabiały kilkaset procent normy, a kina zalewały eskapistyczne, niewinne produkcje, które miały za zadanie choć na chwilę oderwać szary lud pracujący od pesymistycznych wizji dnia codziennego.
Film skupia się na jednym dniu pracy niejakiego Eddiego Mannixa (fantastyczny Josh Brolin) – gorliwego katolika o posturze i manierze bezwzględnego gangstera, który w tej filmowej fabryce wariatów zajmuje się skutecznym rozwiązywaniem pojawiających się zazwyczaj niespodziewanie problemów.
fizyczne predyspozycje i brak konieczności wymawiania wielu skomplikowanych linii dialogowych. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść – największy gwiazdor wytwórni, Baird Whitlock (George Clooney, jak zwykle u Coenów grający kretyna), w trakcie kręcenia wysokobudżetowej biblijnej epopei zostaje bowiem porwany.
Szkoda, że ten kryminalny wątek został w "Ave, Ceazr!" aż tak bezczelnie zaniedbany, bo w ten sposób Coenowie pozbawili swój film potrzebnej klamry, która by te wszystkie sceny jakoś uczciwie spięła w jedną historię. A tak, w natłoku parodystycznych scen, które choć dobre i śmieszne, wstrzymują rozwój akcji, przez co całą intryga z porwaniem głównej gwiazdy przemyka przez ekran ledwie zauważalna. Z o wiele większym pietyzmem i finezją twórcy "Fargo" potraktowali sceny, w których parodiują najpopularniejsze w tamtym okresie gatunki. Świadomość branży, w której Coenowie pracują już ze 30 lat, objawia się tutaj bardzo udaną zabawą gatunkami i ówczesnymi schematami, tworząc coś na modłę produkcji metafilmowej. W pewnym momencie przyjęta konwencja zaczyna jednak widza męczyć swoim nierównym tempem i brakiem wewnętrznej spójności, przez co zdaje się być wyłącznie sztuką dla sztuki. Doskonale wystylizowaną zabawą formą, z której nie wynika wiele więcej niż wyświechtane banały, że Hollywood z jednej strony wykorzystuje i uzależnia, a z drugiej staje się najlepszym na świecie miejscem do kręcenia filmów. |
Intrygujące połączenie ciętej satyry na Hollywood z nostalgicznym hołdem dla kina lat 50. zawarte w "Ave, Cezar" nie zapisze się więc złotymi zgłoskami w filmografii genialnych braci. Na pewno nie stanie się tak kultowa jak "Big Lebowski" czy "Fargo". Ba! Nie ma nawet błysku "Co jest grane, Davis?". Nie można jednak filmowi odmówić pewnego uroku, zwłaszcza w pojedynczych, autonomicznych niemal scenach odsłaniających kolejne wady i zalety poszczególnych gatunków filmowych. Największą frajdę film sprawi więc tym, którzy złotą erę Hollywood uwielbiają i/lub dobrze znają.
Ocena:
|
AVE, CEZAR! (2016)
Tytuł oryginalny: Hail, Caesar!
Reżyseria: Joel Coen, Ethan Coen
Obsada: Josh Brolin, George Clooney, Alden Ehrenreich, Ralph Fiennes, Scarlett Johansson, Tilda Swinton, Channing Tatum, Frances McDormand
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
20 lutego 2016
Zobacz także:
|
|