Panie i Panowie, "Birdman" to najlepsze, co mogło się w tym roku przytrafić w kinie! Koniec, kropka. Najnowsze DZIEŁO Alejandro Gonzáleza Iñárritu zdaje się łączyć wszystkie najmocniejsze punkty najlepszych filmów 2014 roku i bezczelnie je udoskonala! |
Przedstawienie upadłego artysty, który w każdy możliwy sposób próbuje na powrót dostać się na szczyt, przypomina doskonalszą wersję "Map gwiazd" Cronenberga, szalenie emocjonalna i dynamiczna muzyka, wychodząca wprost spod pałeczek perkusisty, sprawia, że wyobrażamy sobie, że ścieżkę dźwiękową do filmu gra sam bohater "Whiplash", a zdjęcia Emanuela Lubezkiego, który sfilmował "Birdmana" w sposób imitujący jedno ujęcie, pozwalają nam wykrzyczeć w twarz Richardowi Linklaterowi, że to nie tylko jego "Boyhood" jest w tym roku tym przełomowym. To, co szalenie intrygujące w tym filmie, to fakt, jak zgrabnie działa na wielu płaszczyznach. Ciężko jest więc o nim pisać, bo dróg do interpretacji jest wiele, a ilu widzów, tyle pomysłów na jego odbiór. Kluczowym jednak wątkiem jest desperacka próba głównego bohatera, Riggana Thomsona (Michael Keaton), zrobienia wreszcie czegoś, co będzie miało znaczenie. Stworzenia dzieła sztuki, które przywróci mu dawny blask; sprawi, że na nowo pojawi się w świecie, z którego w pewnym momencie swojej kariery zniknął. W jego wypadku powrót na salony ma mu przynieść wyreżyserowanie i zagranie głównej roli w broadwayowskiej adaptacji opowiadania Raymonda Carvera. Paradoksalnie więc "Birdman" to nie tylko kwintesencja kinematografii, ale także dzieło przedziwnie niefilmowe. Opowiadające o sztuce, która powstaje za kulisami. Oglądając film, wchodzimy do miejsca, do którego widzowie nie mają dostępu. Teatr jawi się tu jako świątynia i dzięki meksykańskiemu reżyserowi i jego operatorowi przez dwie godziny możemy śledzić losy aktorów - kapłanów sztuki. Teatr staje się drogą do osiągnięcia wymarzonego celu. I to zarówno adaptacja, jak i sam budynek. Wąskie, duszne korytarze, skąpane w mroku pokoiki i setki krętych schodów stają się labiryntem, który główny bohater musi pokonać w drodze po upragnioną wolność, samospełnienie, a także poklask publiczności. Gmach teatru stanie się więc świadkiem prawdziwej sztuki - sztuki życia, w której każdy pragnie być zauważonym. Dzięki zdjęciom Lubezkiego mamy wrażenie, że również i my jesteśmy w tym teatrze i z ukrycia przypatrujemy się czynom głównych bohaterów. Nie opuszczamy ich ani na krok, tyle że oni nie wiedzą o naszym istnieniu. Mówi się, że ściany mają uszy. Tak tutaj, my jesteśmy oczami i uszami teatru. "Birdman" to także opowieść o pysze, urażonym "ego", a w końcu o kryzysie wieku średniego. Bohaterowie, walcząc o rozgłos i próbując dać o sobie znać całemu światu, zapominają jednak o tym, że żyją. Dążąc do samospełnienia nie zauważają, kto przebywa wokół nich. Bo przecież "niegdyś byli Bogami". Egoizm ściąga ich na samo dno, a drobne sukcesy objawiające się małymi skokami popularności, zwiększeniem sprzedaży biletów, czy wspomnieniem w mediach społecznościowych, dla postaci "Birdmana" urastają do rangi zdobycia Oscara. Za pomocą perypetii głównego bohatera reżyser trafnie kreśli również barwne tło społeczno-kulturowe, które ma dla filmowego gruntu olbrzymie znaczenie. I tak coraz częściej w dzisiejszych czasach (jak również i filmach) ukazuje się jak wielką wagę ma posiadanie konta na Facebooku, jak olbrzymią siłę ma tweetowanie i jak wpłynąć na frekwencje w kinach czy teatrach mogą virale krążące w odmętach sieci. I to właśnie w tych małych, z pozoru zupełnie nic nie znaczących komicznych momentach, Iñárritu ukazuje swój geniusz. Meksykanin bardzo umiejętnie odsłania także przed widzem prawa, jakimi rządzi się przemysł filmowy. Pod kostiumem satyry komentuje amerykański show-biznes i reguły, jakimi kieruje się komercyjne kino. Łączenie głównego bohatera filmu z osobą Michaela Keatona nie jest bezpodstawne. Podobnie jak Riggan, Keaton był niegdyś gwiazdą. Batman, w którego wcielił się przed laty, wyniósł go ponad chmury. Kiedy jednak aktor zrezygnował z ponownego założenia kostiumu, jego kariera jakby się zatrzymała. Keaton, czerpiąc niejako ze swojego doświadczenia, gra więc samego siebie tylko pod płaszczem głównego bohatera i trzeba przyznać, że wznosi się na aktorskie wyżyny i tworzy postać szalenie osobistą i wyrazistą. Riggan to osoba niestabilna, wrażliwa, a także oceniająca wszystko i wszystkich przez pryzmat innych. Nie ma swojego zdania, każdy jego osąd uzależniony jest od opinii mediów, widzów, współpracowników. Reżyser trafnie rozdziela w filmie pojęcia aktorów i celebrytów, ukazując, że ci pierwsi dążą do stworzenia sztuki, która ma wartość samą w sobie, natomiast drudzy poprzez sztukę szukają rozgłosu i popularności. I takim celebrytą jest właśnie Riggan. Poprzez Broadway chce trafić z powrotem do aktorskiej elity. Jest rozdarty pomiędzy chęcią stworzenia czegoś "ważnego", równocześnie z sentymentem wzdycha do chwil, kiedy występował w blockbusterowych adaptacjach komiksów o superbohaterze. Nie tworzy więc sztuki, aby przekazać jakąś wartość, ale po to by otworzyła mu ona furtkę do nowego filmu Martina Scorsese. Film nie byłby aż tak dobry, gdyby nie towarzyszący mu drugi plan. Fenomenalny, powracający do wielkości Edward Norton, magnetyczna i szalenie elektryzująca Emma Stone, no i będący trochę z boku, ale równie perfekcyjny Zach Galifianakis, sprawiają, że ogląda się ten film z olbrzymią radością i nadzwyczajną lekkością. Wszystko jest płynne, nieprzegadane, słowem - idealne. Tak, moi Drodzy, "Birdman" to dzieło kompletne w każdym aspekcie. Na coś takiego czeka się czasami latami.
|
Ocena:
BIRDMAN (2014)
Tytuł oryginalny: Birdman
Reżyseria: Alejandro González Iñárritu
Obsada: Michael Keaton, Edwart Norton, Emma Stone, Zach Galifianakis, Naomi Watts
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
| |