Dziewczyna z portretu - recenzja filmu
Efekt Redmayne'a
"Dziewczyna z portretu" Toma Hoopera, choć malarsko sfilmowana, z cudnymi scenografiami, świetną charakteryzacją i pięknymi dźwiękami Alexandre Desplata jest jednak tylko/aż typowym melodramatem – przewidywalnym, bezpiecznym, w końcu nieco nudnym. |
Tom Hooper – etatowy specjalista od solidnych filmów kostiumowych, który w swoim reżyserskim dorobku ma chociażby oscarowych "Nędzników" i "Jak zostać królem" – tym razem postanowił wziąć na tapet historię Lili Elbe – transgenderowej kobiety, która jako pierwsza osoba w historii przeszła udokumentowaną operację zmiany płci.
Kopenhaga, rok 1926. Einar i Gerda Wegener (nominowani do Oscarów Eddie Redmayne i Alicia Vikander) to młode małżeństwo malarzy. On jest znanym twórcą pejzaży, ona pozostaje w jego cieniu. Nie mogąc się wybić, kobieta maluje na zamówienie portrety bogatych duńskich przedsiębiorców. W wolnej chwili tworzy obraz dla swojej dobrej przyjaciółki-baletnicy. Kiedy pewnego dnia znajoma nie pojawia się, aby pozować do obrazu, Gerda namawia swojego męża, żeby to on zajął miejsce modelki. W tym momencie Einar po raz pierwszy dotknie kobiecych ubrań w inny niż zazwyczaj sposób. Hermafrodytyczny bohater przestanie postrzegać piękne suknie jako dodatek podkreślający piękno jego żony, ale jako część własnej osobowości. Kiedy w ramach żartu Einar pójdzie z Gerdą na wystawne przyjęcie przebrany za kobietę o imieniu Lili, doświadczenie to uwolni jego głęboko skrywane transseksualne tęsknoty.
Podobnie do "Jak zostać królem" 43-letni reżyser w swoim najnowszym dziele chce pokazać walkę z samym sobą i dążenie do pokonania własnych niedoskonałości w celu osiągnięcia spełnienia i wewnętrznego spokoju. Tyle że "Jak zostać królem" nie wyglądał jak typowy film kostiumowy. Miał w sobie coś nowoczesnego. Niewątpliwie spora w tym zasługa świetnych zdjęć i sposobu, w jaki Hooper zdecydował się kręcić swoich bohaterów. Klaustrofobiczna bliskość kamery dawała efekt bezlitosnego odarcia z fałszu. Król Jerzy VI (grany przez Colina Firtha) nie mógł ukryć swoich problemów przed widzem, sfilmowano bowiem każdy mięsień jego udręczonej twarzy. Wrażenie to wzmacniało filmowanie na tle niesprzyjającej przestrzeni, na przykład ciemnej, pustej ściany, która miała stać się analogią dla tego, co dzieje się z człowiekiem, który próbuje walczyć z własnymi ograniczeniami. W "Dziewczynie z portretu" tego nie doświadczymy. Malarskość filmu Hoopera nie podkreśla powagi sytuacji, a przeważające cukierkowe zdjęcia, usilnie wykorzystujące świetną scenografię, tworzą cudownie skomponowane kadry, ale przeczą wewnętrznemu dramatowi i odzierają produkcję z potrzebnego napięcia. Zabieg, który z powodzeniem spełniał swoje zadanie chociażby w "Panu Turnerze" Mike'a Leigha, tutaj staje się przepięknie wytłoczonym gwoździem do trumny. |
Przemiana Einara/Lili, która wywołała w latach 30. istną burzę, pociągając za sobą falę żywiołowych dyskusji na temat wolności człowieka, leczenia zaburzeń psychicznych, definicji płci i tożsamości człowieka, w dziele Hoopera niknie w odmętach scen-wytrychów. A historia, która utorowała drogę współczesnemu podejściu do seksualności człowieka została sprowadzona do standardowego melodramatu. Za sprawą Hoopera dostajemy bowiem na ekranie chociażby scenę pobicia zmieniającego się bohatera czy serię mało znaczących przebitek ze szpitalnych sal, skąpanych w steampunkowej poetyce, która ma ukazać siermiężny stosunek ówczesnych specjalistów do chorób psychicznych, obowiązkowo podkreślony udziałem lekarza stylizowanego na szalonego eksperymentatora o wyraźnych, ostrych rysach twarzy.
Z czasem coś zaczyna jednak szwankować. Redmayne gra tu co prawda więcej niż w przypadku pracy nad postacią Stephena Hawkinga i z oddaniem odgrywa kobietę, ale po pierwsze – mamy jakieś dziwne uczucie nienaturalności, a po drugie – 34-letni aktor wciąż używa tego samego zestawu min – niepewnie spogląda w podłogę lub ze wstydem wymalowanym na twarzy i nieobecnym wzrokiem błądzi gdzieś w oddali, jak gdyby z utęsknieniem wypatrywał duńskich pejzaży. Podobnie było przy okazji "Teorii...". Niedługo będziemy to mogli chyba nazwać efektem Redmayne'a.
W tym momencie film, jak gdyby instynktownie, przejmuje fenomenalna Alicia Vikander. 27-letnia Szwedka z każdą kolejną rolą pokazuje coraz większy wachlarz umiejętności. Po średnio udanych produkcjach typu "Son of a Gun" i "Siódmy syn", już w "Ex Machinie" pokazała prawdziwą klasę. Tutaj tylko utwierdza w przekonaniu, że jest jedną z najbardziej utalentowanych aktorek młodego pokolenia. Głównie za jej sprawą "Dziewczyna z portretu" znacznie lepiej wypada jako historia niełatwej do zdefiniowania, bezkresnej oraz nieco symbiotycznej miłości kobiety, która właśnie za sprawą płomiennego uczucia godzi się na utratę ukochanego męża. Oglądając sposób radzenia sobie z tą ciężką sytuacją Gerdy, film potrafi wzruszyć, a i wypada o wiele bardziej autentycznie i przejmująco niż główny wątek walki o własną tożsamość. Aby więc widz poczuł się na "Dziewczynie z portretu" naprawdę dobrze, musi schematy zaproponowane przez Toma Hoopera zaakceptować, a najlepiej w ogóle nie zwracać na nie uwagi. Bo kino mainstreamowe z dnia na dzień swojej strategii powielania i odświeżania schematów nie zmieni, zwłaszcza jeśli będzie to opłacalne – a nominacje do Oscara dla tego filmu tylko to potwierdzają.
|
Ocena:
DZIEWCZYNA Z PORTRETU (2015)
Tytuł oryginalny: The Danish Girl
Reżyseria: Tom Hooper
Obsada: Eddie Redmayne, Alicia Vikander, Ben Whishaw, Amber Heard, Matthias Schoenaerts, Sebastian Koch
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
23 stycznia 2016
Zobacz także:
|
|