Elle - recenzja filmu
|
|
|
|
Bo reżyser "Nagiego instynktu" nie boi się uczucia ambiwalencji. Seks, przemoc, sadyzm i pierwotne instynkty przenikają się więc w "Elle" z głęboko niepokojącą medytacją o zemście, dominacji czy niesprawiedliwości wynikającej z posiadania takiej, a nie innej płci. Jest brutalnie, demonicznie, śmiesznie, ale też frapująco, bo ilość tematów, jakie w swym najnowszym filmie porusza Verhoeven, naprawdę budzi podziw. Ale film nie robiłby takiego wrażenia, gdyby nie niesamowita Isabelle Huppert. Trzeba przyznać, że Verhoeven stworzył jej niesamowitą platformę do pokazania swojego niebywałego talentu. Od Francuski dosłownie nie można oderwać wzroku – jest hipnotyzująca; przykuwa uwagę widza, gdy tylko pojawi się na ekranie. Swoją aurą przyćmiewa kolejnych adoratorów, a tych w filmie jest sporo – widz musi przecież mieć problemy z odgadnięciem tożsamości gwałciciela. Zawsze miałem przekonanie, że tak ciężki i mroczny temat powinien być zbalansowany przez humor, który stanowi w takim wypadku rodzaj tarczy - Paul Verhoeven. Naprawdę ciężko sobie wyobrazić "Elle" bez Huppert, a trzeba powiedzieć, że konkurentki miała nie byle jakie. Do postaci Michèle brane były pod uwagę hollywoodzkie gwiazdy, takie jak: Nicole Kidman, Diane Lane i Sharon Stone czy Europejki: Carice van Houten oraz Marion Cotillard. "Wiedziałem, że będzie mi trudno znaleźć w Hollywood aktorkę, która zdecydowałaby się zagrać tak niemoralną postać" – przekonywał o swoim wyborze reżyser. Wirtuozeria francuskiej aktorki sprowadza się do tego, że z niezwykłą lekkością ukazuje, że jej bohaterka jest w istocie takim samym socjopatą jak jej prześladowca. Współczujemy jej, ale jednocześnie ciężko nam ją zrozumieć. Ta wieloznaczność i nieustanne zmiany zachodzące w niej tylko wzmacniają u widza zaangażowanie. Uczynienie z Michèle ofiary byłoby nie tylko zbyt konwencjonalne, ale i nudne. Nie twierdzę, że pójście w kierunku standardowego dramatu z miejsca stawiałoby film na przegranej pozycji, ale ciągłe zaskakiwanie widza i zabawa jego przyzwyczajeniami okazała się tym razem o wiele bardziej interesująca. Michèle to tajemnicza układanka – kobieta cyniczna, zimna, wyrachowana, niezależna. Władcza bizneswoman, która w brutalnym świecie mężczyzn dyktuje własne warunki. W żadnym wypadku nie pozwoli z siebie zrobić ofiary, nawet jeśli w grę wchodzi gwałt; nawet jeśli mężczyźni myślą, że mają nad nią kontrolę. Ale gdzieś tam, za zamkniętymi drzwiami własnego domu czuje, że to wydarzenie w jakiś sposób wpłynęło na jej życie – gdy gwałciciel da o sobie znać ponownie, kobieta będzie autentycznie przerażona. A jednak obudzi to w niej swego rodzaju ekscytację, seksualnie podnieci. I właśnie to odarcie bohaterki z charakterystycznego dla tego typu historii sentymentalizmu i uczuciowości sprawia, że to jedna z najbardziej intrygujących kobiecych postaci ostatnich lat w kinie. Oczywiście w całej tej przebiegłej układance Verhoevena zdarzają się momenty słabsze. Spragnieni mocnego thrillera będą zawiedzeni, że napędzające kryminalną intrygą napięcie nieco spadnie, gdy odkryjemy, kim jest wulgarny stalker. Inni stwierdzą, że film to tylko masa mylących widza tropów i garść seksistowskich uproszczeń i homofobicznych stereotypów - w oczach reżysera wszyscy mężczyźni to szowinistyczne świnie zdolne do bestialskich czynów takich jak gwałt, który jawi się tutaj jako coś w rodzaju seksualnego fetyszu. Nie zmienia to jednak faktu, że "Elle" to film dla ludzi, którzy lubią wychodzić z kina z głową pękającą od pytań. To fascynujące studium postaci – wyważone, figlarne, unikające stawiania jednoznacznych odpowiedzi. Kino, które zostaje z widzem na długo po napisach końcowych.
Ocena:
|
|
ELLE (2016)
Tytuł oryginalny: Elle
Reżyseria: Paul Verhoeven
Obsada: Isabelle Huppert, Laurent Lafitte, Anne Consigny, Charles Berling, Christian Berkel, Judith Magre
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
⏰ 6 lutego 2016
Zobacz także:
|
|