Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy - recenzja filmu
Nowa nadzieja
Choć nowe "Gwiezdne wojny" nie są doskonałe i prawdopodobnie nigdy nie będą, to podczas seansu dla każdego "ale" znajdzie się co najmniej pięć innych "achów", które spełnią rozbuchane do granic możliwości oczekiwania i pozwolą wyjść z kina z uśmiechem na twarzy. |
"Z science-fiction jest podobnie jak z operą, (...) jeśli jest nieudana, to jest to najgorsza rzecz na świecie, ale jeśli jest dobra, to jest to najlepszy spektakl, jaki można zobaczyć" – mawiał wybitny krytyk filmowy, Zygmunt Kałużyński. Dla wielu właśnie tak wyglądały seanse "Gwiezdnych wojen", które na przestrzeni lat stawały się czymś więcej niż tylko filmową rozrywką. I choć od premiery "Nowej nadziei" minęły już prawie cztery dekady, a od "Zemsty Sithów", części "najnowszej", dzieli nas już dziesięć lat, każdy kolejny epizod, napędzany pytaniem "Co tym razem stanie się z bohaterami, których znamy i kochamy?", wyczekiwany jest z utęsknieniem. A jednak pomyślelibyście, że w 1977 roku Moc raczej nie była po stronie "Gwiezdnych wojen"? Kiniarze nie chcieli puszczać tego filmu. Ba! "Nowa nadzieja" nie była nawet pierwszym wyborem studia. Wielkim hitem 20th Century Fox miała stać się "Druga strona północy" Charlesa Jarrota z Susan Sarandon w roli głównej. "Gwiezdne wojny" były opcją numer 2. Ci, którzy zdecydowali się puścić film Lucasa na swoich ekranach, sporo ryzykowali. Jak się później okazało, chcąc lub nie chcąc, stali się członkami rewolucji. Film nie schodził z kin przez ponad rok.
Zaczekałem jednak i zamiast na pokaz prasowy, wybrałem się na pierwszy regularny seans, który rozpoczynał się minutkę po północy. Oglądanie "Przebudzenia mocy" stało się doświadczeniem, które pokazało tylko, jak bardzo zanurzeni jesteśmy w popkulturze. Kilkaset osób, długie kolejki, przeróżne stroje rodem z sagi, a przede wszystkim żywe reakcje podczas projekcji filmu (brawa, wzdychania i wzruszenia) pokazały, że seans nowej odsłony "Star Wars" jest czymś znacznie więcej niż tylko "zwykłą" wizytą w kinie. Bo gdy z kinowych głośników rozbrzmiał przewodni motyw muzyczny, na ekran wjechały charakterystyczne złote napisy, a na sali rozległy się gromkie brawa, ja autentycznie cofnąłem się czasie, kiedy jako podlotek po raz pierwszy z wypiekami na twarzy obejrzałem "Nową nadzieję" na wysłużonej kasecie VHS. Żeby nie psuć Wam jednak zabawy z oglądania najnowszej części, ograniczę zdradzanie fabuły do minimum. Mija trzydzieści lat od upadku Imperium i śmierci Dartha Vadera. Rebelia nie zdołała jednak utrzymać równowagi we wszechświecie. Do głosu zaczyna dochodzić nowa siła nazywana Najwyższym Porządkiem. Świat zdaje się pogrążać w chaosie. Nie ma nikogo, kto mógłby stanąć do walki z odradzającym się Złem. Nawet Luke Skywalker, niegdyś będący bohaterem Rebeliantów, teraz nagle rozpływa się w powietrzu i zaczyna być uznawany raczej za legendę, a nie autentyczną postać. |
I choć jestem już kilkanaście godzin po seansie, i dalej toczę wewnętrzną walkę, czym jest dla mnie "Przebudzenie Mocy", to mogę śmiało powiedzieć, że te "Gwiezdne wojny" na pewno są bliskie tym, które znamy z pierwowzoru. Dostaliśmy dokładnie to, czego chcieliśmy i czego oczekiwaliśmy. Tylko że może to być równie dobrze nasze przekleństwo. W tekście o moich obawach związanych z siódmym epizodem, który opublikowano na stronie Klubu Miłośników Filmu, pisałem, że boję się, że film będzie przedziwną miksturą tego, co już widzieliśmy w oryginale, z kilkoma małymi, nic nie znaczącymi dodatkami. Po części właśnie tym jest "Przebudzenie Mocy" – wielką parafrazą "Nowej nadziei", w której Abrams porzuca chęć odciśnięcia autorskiego piętna na rzecz skrupulatnego odtworzenia układanki George'a Lucasa.
Scenariusz czerpie garściami z poprzednich części i wcale tego nie ukrywa. Nieustanne nawiązania do oryginalnej trylogii raz po raz wywołują na naszej twarzy uśmiech, a w oku drążą łezkę wzruszenia, ale na dłuższą metę odsłaniają także brak większego pomysłu na film, zwłaszcza w drugiej połowie, kiedy tempo wyraźnie spada. Brak tu przyciśnięcia pedału gazu, ryzyka. Wniesienia do historii czegoś nowego, przełomowego.
To, co najbardziej mi jednak przeszkadzało, to typowa "naleciałość wstępniaka". Jednym z lepszych pomysłów George'a Lucasa było zastosowanie w pierwszej sadze otwartych zakończeń, które umożliwiały mu późniejsze dowolne wykorzystywanie postaci i wątków. Każda część stanowiła jednak swoistą autonomię, która mogła zakończyć swój żywot w dowolnym momencie. Tymczasem w "Przebudzeniu..." wyraźnie widać, że jest wyłącznie szkicem, który ma zostać dopracowany w kolejnych częściach, a w którym cała galeria interesujących bohaterów pojawia się tylko po to, aby zaznaczyć swoją obecność przed kolejnymi epizodami.
Można więc "Przebudzenie Mocy" odczytywać jako reorganizację gwiezdnej mitologii, w której te same historie zostały ożywione raz jeszcze z niewielkimi zmianami, a można także dostrzec w nim stopniowe żegnanie się ze starą sagą i odwrót od pierwowzoru – początek czegoś nowego. Na razie jednak J.J. Abrams bardziej czerpie z rozwiązań zaprezentowanych nam przez George'a Lucasa, aniżeli tworzy kino przełomowe i rewolucyjne. Siódmy epizod to z całą pewnością angażujące i solidnie zrealizowane kino przygodowe, z dobrym tempem, świetnymi sceneriami i efektami specjalnymi, niestety bardzo bezpieczne i przewidywalne. Być może przy okazji kolejnej części twórcy bardziej zaryzykują i rozszerzą uniwersum "Gwiezdnych wojen". Tak czy inaczej, każdy fan serii będzie bawił się przednio głównie ze względu na całe mnóstwo smaczków i odwołań, które pozwolą mu rozpatrywać film na zupełnie innym poziomie.
Zagubiony w nowej dla siebie rzeczywistości Finn (John Boyega) i rezolutna, pełna werwy Rey (Daisy Ridley), przywołująca na myśl współczesne heroiny z Katniss Everdeen i Furiosą na czele, stanowią całkiem interesującą parę głównych bohaterów. Przeciwko nim staje mroczny Kylo Ren, który z kolei budzi ambiwalentne odczucia. Na pewno z zaciekawieniem przyglądamy się jego wybuchowemu temperamentowi i fascynacji Darthem Vaderem, ale z drugiej strony wydaje się jednak, że brak w tej części wyraźnych przesłanek dotyczących jego motywów jego działania. Może zostaną dookreślone w kolejnej części. Z Ciemną stroną Mocy wiąże się jeszcze jeden zawód, ale nie będę go tutaj opisywał, żeby nie zepsuć Wam zabawy – ot, tak wspominam; dajcie znać po seansie, to o tym pogadamy.
|
Ocena:
GWIEZDNY WOJNY: PRZEBUDZENIE MOCY (2015)
Tytuł oryginalny: Star Wars: Przebudzenie Mocy
Reżyseria: J. J. Abrams
Obsada: John Boyega, Daisy Ridley, Adam Driver, John Boyega, Oscar Isaac, Lupita Nyong'o, Harrison Ford, Mark Hamill, Carrie Fisher
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
|
|