Z dużej chmury mały deszcz
"Nie spodziewasz się takiego zakończenia" – głosi hasło reklamowe na jednym z plakatów promujących ostatnią odsłonę "Igrzysk śmierci". Trzeba przyznać, że slogan jak nigdy jest zgodny z rzeczywistością – faktycznie nie spodziewałem się tak kiepskiego finału.
|
"Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 2" to ostatnia już część jednego z najbardziej dochodowych filmowych cykli ostatnich lat. Każdy z poprzednich "odcinków" znalazł się w pierwszej dziesiątce box-office'u w latach 2012-2014 (pierwsza część na miejscu 9., druga i trzecia na 5. pozycji). Łącznie producenci "Igrzysk śmierci" zarobili na poprzednich trzech filmach 2,3 miliarda dolarów, a śmiało można przewidywać, że i tym razem na kina rzucą się tłumnie fani – w końcu to finał zmagań Katniss Everdeen – bohaterki, która uczyniła z Jennifer Lawrence jedną z najbardziej rozpoznawalnych, lubianych i opłacanych aktorek w Hollywood.
Tylko, że najnowsze "Igrzyska śmierci" to blisko dwie i pół godziny nieubłaganej nudy. Największą bolączką "Kosogłosa" jest to, że to, co zaczęło się jako obiecująca wizja dystopii, wraz z obecnie panującą modą, zamieniło się tylko w kolejny nudny wyścig po wszechmocnego dolara. Wieńcząca serię część została podzielona na pół, a co za tym idzie pełno w niej dłużyzn, niepotrzebnych dialogów i powtarzających się, nic nie wnoszących scen. Bo brakuje tu porządnego scenariusza. Gołym okiem widać, że książkowy pierwowzór go nie dostarcza, pomysłowością i umiejętnością angażowania widza zatrzymał się bowiem na pierwszych dwóch epizodach. Pierwsza część przyciągała wykreowanym światem, który wraz z główną bohaterką odkrywaliśmy – poznawaliśmy krwawe reguły rządzące Panem, a także kolejne Dystrykty. W części drugiej położono nacisk na kulisy powstawania propagandy i ciekawe spojrzenie na marketing polityczny. W "trójce" pociągnięto wątek społeczeństwa manipulowanego przez nieliczne grupy rządzące z epizodu drugiego, ale także miała to być tak zwana "cisza przed burzą" – podprowadzenie fabuły do ostatecznej konfrontacji.
Niejednokrotnie film z opresji ratowała także charyzmatyczna Jennifer Lawrence. Gdy tempo serii spadało, coś szło nie tak, a aktorzy przynudzali, wystarczyło pokazać magnetyczną Katniss jako waleczną heroinę, która przeciwstawia się panującemu porządkowi, a naszych twarzach znów pojawiało się zaciekawienie i zaangażowanie. W ostatniej części niestety już tego nie uświadczymy. Jennifer Lawrence czuje, że wyrosła z tej jakże młodzieżowej roli i autentycznie wygląda na znudzoną. Na jej twarzy nie uświadczymy już niepokoju czy zamyślenia, a zmęczenie. Zmęczenie rolą. I choć w kilku emocjonalnych scenach aktorka daje niezły popis, to przez większość filmu tylko się prześlizguje. Lawrence wygląda, jakby rozwiązywała zadanie domowe, którego z całego serca nie chce robić, ale musi je ukończyć, aby zdać do następnej klasy. Nie pomaga jej także scenariusz. Najlepiej zobrazuje to fragment: Katniss ucieka od kręcenia propagandowych agitek. Chce walczyć! Co robi za pięć minut? Kręci filmiki na linii frontu, bo jakimś cudem znalazła ją ekipa, która dostała rozkaz wyprodukowania kampanii reklamowej rebeliantów. W ogóle, jeśli się dokładniej przyjrzeć, to zauważymy, że w tej części przez większość czasu ekranowego bohaterowie tylko siedzą i oglądają materiały przygotowane przez swoich przeciwników. Za oknami wybuchy, strzelaniny, trup się ściele gęsto, a nasza ekipa siedzi przed telewizorem i radzi, co by tu zrobić, żeby się odgryźć. Oczywiście efektem narad jest kolejny film. I tak w kółko. Niczym sztab wyborczy, który podgląda każdy ruch swojego rywala i próbuje przeciągnąć wyborców na swoją stronę. Do pewnego momentu było to całkiem ciekawe i intrygujące (część druga), ale teraz staje się to po prostu nie do zniesienia.
Nowe "Igrzyska śmierci" to więc film pozbawiony jakiegokolwiek elementu zaskoczenia. To dzieło przewidywalne oraz oczywiste, niejednokrotnie zakrawające o parodię (Katniss podsłuchująca rozmowę Gale'a i Peety, którzy rozprawiają, kto ją bardziej kocha i którego wybierze), broniące się tanimi sztuczkami (sekwencja w kanałach). Wciąż oglądamy te same sceny, słuchamy tych samych rozmów, które rażą naiwnością, płytkością i nudą. Jeśli coś wyszło dobrze drugiej części "Kosogłosa", to tylko przeciąganie historii na siłę. Nie ma co, 125 milionów dolarów, które poszły na część ostatnią, szybko się zwróci.
Ale choćby nie wiadomo jak zły był najnowszy film, nie da się jednak ukryć, że seria "Igrzysk śmierci" stała się intrygującym fenomenem, który jeśli nie zapoczątkował, to na pewno w znacznej mierze przyczynił się do powszechnego adaptowania poważnych gatunków na potrzeby kina młodzieżowego (tzw. young adult). Poorwellowskie dystopie społeczne, które wcześniej raczej przez młode osoby były omijane szerokim łukiem, teraz za sprawą "Igrzysk..." na ekranie się aż mnożą. "Piękne istoty" czy "Dary anioła" kin co prawda nie podbiły, ale podobne w duchu serie "Niezgodna" i "Więzień labiryntu" już tak. Ale to właśnie "Igrzyska śmierci" wciąż pozostają pionierem, liderem i niedoścignionym ideałem, który wydaje się najciekawszy ze wszystkich postigrzyskowych serii. No może oprócz marnego zakończenia...
|
Ocena:
IGRZYSKA ŚMIERCI: KOSOGŁOS. CZĘŚĆ 2 (2015)
Tytuł oryginalny: The Hunger Games: Mockingjay Part 2
Reżyseria: Francis Lawrence
Obsada: Jennifer Lawrence, Josh Hutcherson, Liam Hemsworth, Woody Harrelson, Donald Sutherland, Phillip Seymour Hoffman, Julianne Moore, Willow Shields
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
|
|