Kto liczy na porządnie zbudowane uniwersum na miarę "Gwiezdnych Wojen", albo szuka lekkości "Strażników Galaktyki" będzie zawiedziony, bo w najnowszym dziele bra... rodzeństwa Wachowskich nie uświadczy ani jednego, ani drugiego. "Jupiterowi: Intronizacji" bliżej do "Mody na sukces", która ostatnio zniknęła z naszych teleodbiorników, aniżeli do kultowego już "Matriksa". |
Jupiter Jones (Mila Kunis) marzy o wielkich rzeczach, ale na ziemię sprowadza ją praca. Podobnie jak cała jej rodzina, dziewczyna pracuje w firmie sprzątającej mieszkania. Kiedy na Ziemię przybywa Caine (Channing Tatum), genetycznie zaprogramowany były wojskowy, którego celem jest odnalezienie Jupiter, okazuje się, że kobieta jest inkarnacją zmarłej królowej wszechświata, a co za tym idzie, staje się spadkobierczynią niezwykłego dziedzictwa. Taki obrót sprawy nie podoba się trójce kosmicznego rodzeństwa, która zdążyła już majątki zmarłej rodzicielki porozdzielać. "Jupiter: Intronizacja" to chaotyczny film pełen zapożyczeń z klasyków gatunku sf. Znajdziemy więc tu klisze z "Matrixa" czy "Gwiezdnych Wojen". Nie zrozumcie mnie jednak źle. Nie zawsze przecież inspiracje cudzymi dziełami oznaczają z automatu, że dzieło będzie kiepskie. Wiele jest filmów, które korzystając z utartych schematów, stały się później pierwszorzędną rozrywką. W tym wypadku jednak, twórcy nie potrafili tych zapożyczeń wykorzystać. Najnowsze dzieło twórców "V jak Vandetta" czy "Atlasu chmur" pełne jest tanich zagrywek. A co najgorsze - rządzi nimi chaos. Wachowscy wrzucili wszystko do jednego worka, wymieszali, a potem wszystko wywalili na dywan i wyszedł im film. No bo jak traktować poważnie film, który pokazuje sekwencję dramatycznych wydarzeń z mordowaniem na czele, a za chwilę raczy nas pseudohumorystycznymi scenami wizyty w przesiąkniętym biurakracją międzygalaktycznym urzędzie. Nie mówię już o mało śmiesznych one-linerach (trafne, jednozdaniowe, często żartobliwe wypowiedzi podsumowujące jakąś sytuację) czy żarcie sytuacyjnym z podpaską. Brak tu również rozbudowanych postaci. Główna bohaterka jest zupełnie bezbarwna, płytka i strasznie naiwna. Jupiter pozbawiona własnej woli po prostu poddaje się akcji. Rzuca nią od jednej intrygi do drugiej, z jednej lokalizacji trafia do innej. Szkoda w tym wszystkim biednego Caine'a, który z tą samą miną na twarzy, musi ratować ją z kolejnych opresji. Rola reszty bohaterów sprowadza się wyłącznie do objaśniania Jupiter (a przy okazji widzowi), jakimi prawami rządzi się przedstawiony na ekranie świat. Nic po za tym. Źle zbudowana intryga pomiędzy szlacheckim rodem sprawia, że nie wiemy, co grozi głównym postaciom, ani jaka jest ich rola. Nie pomaga tutaj też Eddie Redmayne, który mógłby być zły, gdyby pojawiał się częściej i jego bohater miał trochę więcej do grania, aniżeli kilka kwaśnych min i ciągłe szeptanie. Kończy się więc na tym, że aktor znany ostatnio z "Teorii wszystkiego" jest zły, bo... tak. "Jupiter: Intronizacja" to film wyjątkowo bogaty w ciekawe kostiumy i scenografię. Całkiem niezłe są też efekty specjalne (Wachowscy chyba inspirowali się również Neon Genesis Evangelion, bo ich niektóre statki kosmiczne i pojazdy wyglądają jak mechy z tego anime). Niestety razi kiepskim scenariuszem, marną intrygą i nieciekawymi bohaterami. I jeszcze kilka słów na temat formatu 4DX, który ostatnio jest dostępny w Krakowie. Po początkowym zdziwieniu, czemu ktoś mi notorycznie kopie w fotel, zorientowałem się, że to przecież już działają efekty. Potem przychodzi zaciekawienie i myśl, że w sumie może być niezła frajda. Im jednak dalej w las, czym dłuższe sekwencje na ekranie, tym bardziej mi to przeszkadzało i wprowadzało w stan dezorientacji. Nie mogłem skupić się na filmie. Strasznie irytowały mnie świsty powietrza, które przelatywały mi obok uszu, podczas strzelanin, a że ich było sporo, to resztę dopowiedzcie sobie sami. Denerwujące okazały się też wspomniane uderzenia w fotelu. W pewnym momencie przeszło mi przez myśl, że wyjdę z seansu z odbitymi nerkami. Na plus za to bardzo wygodne fotele, delikatna bryza i zapachy. Kiedy akcja filmu toczyła się na łące, w kinie unosił się zapach kwiatów, kiedy natomiast wokół były tylko zgliszcza, wyczuć dało się zapach napalmu o poranku. :) Myślę, że dużo będzie zależeć od reżyserii tego typu rozrywki - zsynchronizowaniu sali z wydarzeniami na ekranie. Pojawiają się bowiem momenty, w których poruszanie się foteli w połączeniu z delikatnym wiatrem i zapachem tworzy całkiem udany efekt. Jeśli więc właściwie dopasuje się wszystkie elementy, tego typu rozrywka może być na prawdę udaną. Jak na razie, bardziej mi to jednak przeszkadzało niż umilało seans. Choć sprawdzenie tego było bardzo ciekawym doznaniem. Z tym, że na raz. Podsumowując:
|
Ocena:
JUPITER: INTRONIZACJA (2015)
Tytuł oryginalny: Jupiter: Ascending
Reżyseria: Andy Wachowski, Lana Wachowski
Obsada: Channig Tatuum, Mila Kunis, Sean Bean, Eddie Redmayne
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
| |