Nice Guys. Równi goście - recenzja filmu
O dwóch takich, co poszli w miasto
Największymi atutami "Nice Guys. Równi goście" Shane'a Blacka są błyskotliwe dialogi, nagłe zwroty akcji oraz fantastyczne aktorstwo Ryana Goslinga i Russela Crowe'a. Nie obyło się jednak bez zgrzytów. |
Scena otwierająca: niewielki domek jednorodzinny gdzieś za miastem. W środku nocy po korytarzu wędruje mały chłopiec, z uśmiechem od ucha do ucha przeglądający sprośne pisemko taty. Nagle, ni stąd, ni zowąd przez kolejne ściany jego domu przebija się drogi samochód. Zszokowana latorośl bez namysłu wychodzi na zewnątrz, żeby sprawdzić, co się właśnie stało. W pewnym momencie na jego twarzy maluje się grymas zdziwienia. Nie wiadomo jednak, czy ów wyraz wywołał szokujący obraz umierającej młodej kobiety na tle roztrzaskanego na milion kawałków pojazdu, czy może widok jej dwóch jędrnych piersi, które na skutek tragicznego zdarzenia ukazały się w pełnej krasie.
Po takiej groteskowo-slapstickowej scenie doskonale wiemy, z jakim filmem będziemy mieć do czynienia. Zresztą powinno nam to mówić już nazwisko reżysera. Shane Black – swego czasu jeden z najdroższych scenarzystów w Hollywood, autor takich filmów jak: "Zabójcza broń", "Bohater ostatniej akcji" czy "Kiss Kiss Bang Bang" – pewnego dnia postanowił nakręcić w swoim stylu komedię kryminalną, z tym, że opatrzoną kategorią wiekową R (tylko dla dorosłych). A ponieważ uparcie nie chciał zrezygnować z mocnych scen przemocy i nagości, półtorej dekady zajęło mu szukanie producentów chętnych do zajęcia się projektem. W końcu się udało.
I tu pojawiają się nasi bohaterowie. Niezbyt skuteczny, topiący smutki w alkoholu prywatny detektyw Holland March (Ryan Gosling) oraz arogancki mięśniak do wynajęcia za parę dolarów Jackson Healy (Russell Crowe) zostają wynajęci do rozwikłania sprawy zaginionej dziewczyny. Zapewne nigdy by się nie spotkali, gdyby nie fakt, że wkrótce stają się celem wynajętych morderców. Nie pozostaje więc im nic innego, jak połączyć siły, rozwiązać sprawę i wyjść z całej akcji z życiem. |
"Nice Guys" stają się swoistym hołdem dla gatunku sensacyjnej komedii kumpelskiej. Film ma Blackowski klimat, od samego początku zdaje się ogrzewać w cieple "Zabójczej broni". Reżyser z powodzeniem bawi się kiczowatą estetyką ery disco, puszcza szlagiery tamtych lat i nieustannie żongluje cytatami z kina noir. Znajdziemy tu parafrazy z takich filmów jak: "Chinatown" Romana Polańskiego czy "Brudny Harry" z Clintem Eastwoodem. W to wszystko wplata charakterystyczne dla siebie, odkryte chociażby w "Kiss Kiss Bang Bang", poczucie humoru, naznaczone błyskotliwymi dialogami i autentyczną chemią między bohaterami. W zabawny sposób próbuje także dociec przyczyn kryzysu społeczno-gospodarczego Stanów Zjednoczonych. Scena, w której bohaterowie rozmawiają przy schodach przed jednym z budynków administracji publicznej z demonstrującą przeciwko zanieczyszczaniu środowiska młodzieżą należy do najlepszych w całym filmie.
Dużo gorzej idzie mu jednak w momencie, kiedy stara się być poważny i na serio potraktować nie tylko bohaterów, ale i całą historię. Wówczas cały ten skrzętnie budowany komizm sytuacji idzie w zapomnienie. Reżyserowi niejednokrotnie zdarza się przesadnie naciągać fabularne ramy rozwiązaniami pozbawionymi logiki. Zwłaszcza, że im dalej w kryminalną intrygę, tym więcej pojawia się scenariuszowych dziur i niedociągnięć, zagadka przestaje nas ciekawić, a kolejne próby namolnego wprowadzenia powagi i patosu w postępkach bohaterów jakoś strasznie drażnią, nie kleją się i wytrącają widza z przyjemnego, komediowego rauszu.
Na całe szczęście idealnie uzupełniają się odtwórcy głównych ról. Z ekranu bije taka chemia, że obdarowałby nią z tuzin płytkich romansideł. A wszystko to zawdzięczamy dobrze rozpisanym postaciom i inteligentnym dialogom, dzięki którym pomiędzy bohaterami nieustannie iskrzy. Russel Crowe z pokaźnym brzuszkiem idealnie wpisuje się w postać mającego irlandzkie korzenie, uwielbiającego samotność mruka, a Gosling po raz kolejny potwierdza swoje komediowe predyspozycje. Niemal każda scena z udziałem jego detektywa-nieudacznika jest rozbrajająco zabawna. Nie zrozumcie mnie źle. "Nice Guys. Równi goście" to całkiem solidny film, z którego da się wyłuskać kilka scen-perełek z potencjałem na miano kultowych. "Potencjał" to zresztą słowo klucz w tym filmie. Wydaje się bowiem, że Black nie wykorzystał w pełni możliwości, jakie dawał mu jego zakurzony scenariusz. Bo w dowcipnych fragmentach, reżyser staje się dla mnie prawdziwym mistrzem. Szkoda, że cała reszta nie robi już takiego wrażenia. Spodziewałem się rewelacji, do końca jej co prawda nie dostałem, ale wciąż mogę powiedzieć: Nice, guys!
Ocena:
|
NICE GUYS. RÓWNI GOŚCIE (2016)
Tytuł oryginalny: The Nice Guys
Reżyseria: Shane Black
Obsada: Russel Crowe, Ryan Gosling, Angourie Rice, Margaret Qualley, Kim Besinger, Matt Bomer
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
19 maja 2016
Zobacz także:
|
|