Slow West - recenzja filmu
Baśń o miłości
Ze "Slow West" bije taka pewność i świadomość twórcza Johna Macleana, że trudno uwierzyć, że jest to pierwszy film fabularny tego reżysera.
|
Znaleźliśmy się na etapie, w którym westernów prawie w ogóle się nie produkuje, a gdy już pojawi się jakiś pojedynczy obraz, w jakiś sposób wpisujący się w ten nurt, zazwyczaj przyjmuje on jedną z dwóch postaw: albo jest wyrazem nostalgii za wymarłym gatunkiem, albo staje się zbiorem elementów służących do zabawy, dekonstrukcji, konsumpcji, ironicznego mrugnięcia okiem.
W tę pierwszą kategorię wpisywała się nie tak dawno "Eskorta" Tommy'ego Lee Jonesa, będąca jednak raczej przykładem antywesternu, aniżeli westernu właściwego, w którym Jones odzierał Dziki Zachód z wszelkiego romantyzmu znanego z klasyków gatunku. Goszczący właśnie na ekranach polskich kin "Slow West" Johna Macleana znacznie lepiej odnajduje się w tym drugim wariancie. Dzieło brytyjskiego debiutanta to przede wszystkim wymykająca się wszelkim ramom opowieść o konfrontacji ideałów z rzeczywistością; prosta, ale bardzo przekonująca baśń o bezlitosnym Zachodzie i ogromnej sile miłości w życiu człowieka.
"Slow West" to western nietypowy, bardzo nastrojowy, intymny i urokliwy. Maclean bardziej skupia się tutaj na indywidualnym podejściu bohaterów do podstawowych wartości, jakimi są chociażby prawo do życia, miłości, czy własnego miejsca na Ziemi. To dzieło łączące w sobie szczery szacunek do gatunku, z jednoczesną nutą nonszalancji i pewnego rodzaju szaleństwa, które pozwala na łamanie skostniałych ram gatunku i bezczelną pewność, że to, co się robi, jest właściwe. Piękno westernu w filmie Macleana ujawnia się przede wszystkim w pięknie krajobrazów. Rewelacyjne zdjęcia, które kręcono w Nowej Zelandii uwodzą swoją niebanalnością i podnoszą jakość oraz atrakcyjność produkcji. "Naturalne pejzaże są pięknym płótnem do malowania historii pełnych przemocy" – mówił w jednym z wywiadów reżyser i nie trudno się z tym stwierdzeniem zgodzić. Dziś panuje tendencja do opowiadania dramatycznych historii w ponurych barwach. Obowiązkowo musi być mrocznie i deszczowo (przypomnijmy sobie chociażby zwiastun "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości"). Tymczasem to operowanie kontrastem zazwyczaj dobrze wpływało na dramaturgię filmu. I "Slow West" to potwierdza. Imitująca Kolorado Nowa Zelandia w obiektywie Robbie'go Ryana do spółki ze świetną, nieco przerysowaną muzyką Jeda Kurzela wprowadza do historii Jaya elementy baśniowości. Payne, w którego wciela się Ben Mendelsohn, przypomina tutaj nieco Szalonego Kapelusznika z "Alicji w Krainie Czarów". Zresztą co się dziwić. Westerny to gatunek bardzo bajkowy – mamy tutaj przecież rozgwieżdżone niebo, okryte indiańskim czarem gęste lasy, z których nikt nie wraca żywy, walkę dobra ze złem i wieńczący historię morał. W "Slow West" pojawia się również motyw drogi. Maclean zabiera nas w podróż – nie tylko metaforyczną, ale i tę całkiem dosłowną. Romantyczna wizja młodego Jaya wyczytana z podróżniczych relacji zderza się tutaj z brutalną rzeczywistością zastaną już na miejscu. Tereny, które przemierzają bohaterowie, ukazują Amerykę może jeszcze nie do końca odkrytą, ale już pełną kontrastów: multikulturową, wielorasową, skrywającą w sobie wielki potencjał, ale i wielką otchłań brutalności. John Maclean serwuje nam ciekawą odskocznie od ujednoliconej rozrywki w wersji "fast". Spora w tym zasługa także fenomenalnego aktorskiego tria Smit-McPhee-Fassbender-Mendelsohn. Ten eklektyczny festiwal bezczelnych mrugnięć okiem do widza spragnionego westernu ma w sobie potrzebną świeżość i urok. Debiutujący reżyser zaskakująco sprawnie spina wszystkie postmodernistyczne zagrania, tworząc dzieło bezpretensjonalne i błyskotliwe.
|
Ocena:
SLOW WEST (2015)
Tytuł oryginalny: Slow West
Reżyseria: John Maclean
Obsada: Kodi Smit-McPhee, Michael Fassbender, Caren Pistorius, Ben Mendelsohn, Rory McCann
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
|
|