Spotlight - recenzja filmu
Małe miasto
"Spotlight" idealnie pokazuje, że dziennikarstwo, jeśli uprawiane jest rzetelnie, z oddaniem i z właściwych pobudek, może okazać się zbawieniem i nieocenioną mocą naprawczą dla instytucji toczonych przez zarazę zła. |
W jednej ze scen najnowszego filmu Toma McCarthy'ego widzimy unoszącą się nad siedzibą redakcji "Boston Globe" olbrzymią reklamę jednego z głównych dostawców usług internetowych. Ujęcie to staje się czytelnym symbolem nadchodzących wielkimi krokami zmian na rynku medialnym. Tradycyjne media, wciąż jeszcze utrzymujące wysoką pozycję na rynku, zaczynają tracić czytelników. Na swoich plecach prasowi wydawcy czują zbliżający się szyderczy uśmiech sieci. Już za kilka lat prasa, radio i telewizja będą musiały uznać wyższość internetu, który rzetelne, prowadzone nieraz miesiącami dziennikarstwo, relacjonujące fakty zamieni w akty kreowania i upraszczania rzeczywistości, a także pogoń za "gorącym tematem".
McCarthy zdaje się nam więc mówić: "Spójrzcie, do czego doprowadziliśmy! Dziennikarską rzetelność i obiektywizm rozmieniliśmy na krzykliwe mieszanie z błotem, a z osoby dziennikarza zrobiliśmy narzędzie w rękach władzy i bezwzględną hienę czekającą na czyjeś nieszczęście". "Spotlight" staje się więc skromną elegią dla starej szkoły dziennikarstwa śledczego oraz hołdem dla ludzi, którzy je uprawiali, poświęcając swoje życie prywatne na rzecz dobra społeczeństwa. Film opowiada bulwersującą historię z 2002 roku, kiedy to tuż po objęciu stanowiska, nowy szef "Boston Globe", Marty Baron (Liev Schreiber), kieruje grupę dziennikarzy śledczych do zajęcia się sprawą księdza oskarżonego o seksualne wykorzystywanie dzieci na przestrzeni 30 lat. Wyznaczony do dziennikarskiego śledztwa dział gazety o znamiennej nazwie "Spotlight" (co na polski tłumaczylibyśmy jako "reflektor", a nawet bardziej jako "zwrócenie na coś uwagi") dociera do przerażających i szokujących danych na temat konsekwentnie tuszowanej siatki pedofilskiej w Kościele katolickim, składającej się z ponad 70 księży. Reżyser postanawia zrezygnować z formalnych fajerwerków na rzecz dobrego, rzetelnego scenariusza. I właśnie scenariusz zdaje się być najlepszym punktem tego filmu, wyprzedzając jego realizację. Na dobrą sprawę nie uświadczymy tutaj licznych szantażów emocjonalnych czy jasno oceniających obrazków, na których przebiegli przedstawiciele Kościoła planują, jak przechytrzyć nieustępliwych dziennikarzy. McCarthy odrzuca więc efektowne zabiegi, skupiając się raczej na chronologicznym, bezstronnym, pozbawionym oceny przedstawieniu dziennikarskiego śledztwa, w którym dominują dynamiczne rozmowy i cała masa istotnych szczegółów.
więc tylko potęgować wrażenie realizmu u widza już i tak dostatecznie uświadomionego, że wydarzenia rozgrywające się na ekranie w mniejszym lub większym stopniu wydarzyły się naprawdę.
Oglądając "Spotlight", nietrudno mieć z tyłu głowy innych, klasycznych już filmów z dziennikarstwem w roli głównej, chociażby "Wszystkich ludzi prezydenta" czy "Good Night and Good Luck". I taki właśnie wydaje się być film McCarthy'ego. To kino oldskulowe, traktujące o sprawie poważnej, kontrowersyjnej, dotyczącej natury moralnej i etycznej, a także skupiające się na dialogu i nieprzeszarżowanym aktorstwie. Walter "Robby" Robinson (Michael Keaton), Sacha Pfeiffer (Rachel McAdams), Michael Rezendes (Mark Ruffalo) oraz Matt Carroll (Brian d’Arcy James) to postacie co prawda niezbyt dokładnie zarysowane, ale z drugiej strony nieodwracające uwagi od najważniejszego bohatera filmu – czyli śledztwa. Reżyser obowiązkowo zestawia tutaj obrazy dziennikarzy wertujących opasłe tomiszcza przy bibliotecznym biurku i niekończące się wycieczki w poszukiwaniu potencjalnych świadków z wystawnymi domami duchownych czy urządzonymi z przepychem, prestiżowymi kolacjami urządzanymi przez hierarchów kościelnych. |
McCarthy doskonale również wykorzystuje potencjał drzemiący w wyśmienitej obsadzie, ale, co znamienne, aktorstwo Keatona, Ruffalo czy McAdams nie rozprasza. Aktorzy niemal scalili się z granymi przez siebie rolami, przez co niemal w momencie zapominamy o ich wcześniejszych rolach (o zeszłorocznym "Birdmanie" Keatona, czy "Foxcatcherze" Ruffalo). A nawet jeśli mamy je z tyłu głowy, nie mają one dla nas podczas seansu najmniejszego znaczenia.
dziennikarza traktowana jest jako zawód niezwykle poważny, gdzie wnikliwe śledztwa trwają nierzadko wiele miesięcy, a nawet kilka lat. To dziennikarstwo sprzed epoki Internetu, błyskawicznych newsów, pochopnych wniosków i obsesji na temat klikalności.
Po obejrzeniu filmu McCarthy'ego ma się więc do tej starej gwardii ogromny szacunek, a gdzieś w podświadomości kiełkuje myśl, że fajnie jest być dziennikarzem, mimo że reżyser celowo zdaje się pokazywać tę profesję jako galerię nudnych czynności – nieustannych wywiadów, rozmów telefonicznych, ciągłego siedzenia w archiwach i bibliotekach oraz wiecznego notowania na każdym dostępnym skrawku papieru. Nie dość, że ponownie uwypukla to realizm czasów ówczesnych, to ponadto staje się swego rodzajem zachwytem nad zawodem, który ma wpływ na wiele milionów ludzkich istnień. Cichym bohaterem "Spotlight" staje się również Boston. Skąpana w odcieniach szarości i bordo ceglanych budynków portowa aglomeracja, która w 2002 roku miała blisko trzy i pół miliona mieszkańców, w filmie jawi się niemal jako małomiasteczkowa prowincja, gdzie każdy zna każdego, a jakiekolwiek działanie rozpatrywane jest według znanej maksymy "Co powiedzą inni?". Zwłaszcza, jeśli chodzi o ludzi, którzy się tam urodzili i wychowali, a którzy mogą stracić starannie budowany przez lata wizerunek. Kościół katolicki w filmie okazuje się więc być z Bostonem związany jakże wieloma, skomplikowanymi więziami układów i koneksji. Co ważne, McCarthy nie umniejsza tutaj zasług Kościoła w budowaniu miasta i społeczności, ale uwypukla, że nie ma chyba obszaru, w którym zwierzchnicy archidiecezji bostońskiej nie mieliby swoich kontaktów i dojść. Dawno już dziennikarstwo nie wydawało się tak ciekawe i tak ważne jak w "Spotlight". Film, choć dotyka bardzo ważnego problemu, o którym powinno się rozmawiać, nie jest jednak przesadnie sentymentalny. Nie pogrywa z emocjami widza, więc podczas seansu obejdzie się raczej bez chusteczek. To raczej kino, które sprawnie wykorzystuje kliszę "nie masz pojęcia, jak wysoko ten problem sięga" i które urzeka rzetelnością, bezstronnością i minimalizmem środków formalnych, choć z tyłu głowy brakuje nam trochę dokręcenia śruby. Nie zmienia to jednak faktu, że powinien być obowiązkowym punktem na każdych studiach dziennikarskich.
|
Ocena:
SPOTLIGHT (2015)
Tytuł oryginalny: Spotlight
Reżyseria: Tom McCarthy
Obsada: Mark Ruffalo, Michael Keaton, Rachel McAdams, Liev Schreiber, John Slattery, Brian d’Arcy James, Stanley Tucci, Jamey Sheridan, Billy Crudup
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
14 stycznia 2016
Zobacz także:
|
|