W samym sercu morza - recenzja filmu
Kryzys tożsamości
"W samym sercu morza" ma co prawda solidnego Chrisa Hemswortha, który musiał sobie wypełnić jakoś czas pomiędzy kolejnymi odsłonami "Avengers" i "Thora", i mnóstwo morskiego życia wygenerowanego komputerowego, ale serwowane raz po raz przez Howarda fantazyjne przynęty, w ogóle nie łapią. |
Najnowszy film Rona Howarda, reżysera takich filmów jak "Piękny umysł", "Frost/Nixon" czy "Wyścig", to historia katastrofy morskiej statku wielorybniczego Essex, która stała się inspiracją dla Hermana Melville'a do napisania swojej najsłynniejszej powieści "Moby Dick".
Jest rok 1819. Essex, dowodzony przez niedoświadczonego kapitana George'a Pollarda (przypominający młodego Colina Firtha Benjamin Walker), syna potentata przemysłu wielorybniczego, wypływa z bazy na wyspie Nantucket na kilkuletnie łowy. Kapitanowi w roli pierwszego oficera towarzyszy niezwykle charyzmatyczny i wprawiony w łowach, ale pochodzący z niższej klasy społecznej, Owen Chase (Chris Hemsworth). Jak można się domyślać, te dwa dumne i pyszne indywidua będą sobie skakać raz po raz do gardeł (przynajmniej na papierze, bo w rzeczywistości mamy tutaj tylko jedną mocniejszą scenę z ich udziałem), nie zdając sobie sprawy, że niebawem będą musieli zmierzyć się z gigantycznym kaszalotem, który doszczętnie zniszczy ich okręt, zmuszając uczestników wyprawy do walki o przetrwanie na trzech małych łódkach.
Takie wrażenie nasuwa się widzowi zresztą już na samym początku filmu, kiedy to do Thomasa Nickersona (Brendan Gleeson), ostatniego żyjącego członka załogi felernego rejsu, przybywa Herman Melville (Ben Whishaw). Pisarz wykłada na stół plik banknotów i prosi żeglarza o opowiedzenie skrzętnie skrywanej przez niego historii legendarnego statku. Właśnie tak wprowadzona opowieść, jeszcze bardziej wzmocniona "baśniową" oprawą wizualną (zastosowanymi specjalnymi filtrami, malowniczymi kadrami i efektami specjalnymi) nie tylko nie pomaga w budowaniu ekranowego realizmu, ale wręcz stwarza wrażenie odwrotne – film zbyt łatwo popada w banał, przez co nie tylko nie wierzymy w serwowaną nam historię, ale raz po raz chwytamy się na tym, że podobne sceny gdzieś już widzieliśmy.
|
Howardowi udaje się za to przepysznie ukazać statek, na którym dzieje się akcja. Essex dosłownie odżywa na ekranie. Kolejne ujęcia działają na naszą wyobraźnię, a akustyka okrętu zostaje fenomenalnie uchwycona. Słychać tutaj każde napięcie konopnych lin, każdy trzask pokładowych desek, wiatr hulający w żaglach, najmniejszy szmer czy stukot. Twórcy zadbali także o to, aby potężny biały kaszalot, który atakuje statek, jawił się jako diabeł wcielony, zanimizowany Neptun, na widok którego widz odczuwać będzie strach. Tę atmosferę niepewności potęgują tylko trzeszczące dźwięki podwodnych zwierząt, a także ilustracyjna muzyka Roque Bañosa. Choć Howard w swoim najnowszym filmie pokazał widzowi, co się stało załodze Essex, w ogóle nie skupił się jednak na tym, kim naprawdę byli ci ludzie, ani co czuli w obliczu nadchodzącego nieszczęścia. Postacie są płytkie, a ich motywacje nieustannie bagatelizowane. W ich umysłach nie toczą się zażarte spory. Walka między wolą a rozsądkiem, między pragnieniem a przeznaczeniem zostaje tutaj całkowicie pominięta na rzecz feerii efektów specjalnych. Na nic zdaje się więc mordercza dieta i niezwykła przemiana Hemswortha, kiedy po pierwsze nawet niespecjalnie to widać, a po drugie – do niczego wielkiego nie prowadzi. Kolejne tragedie, które spotykają załogę nie mają odpowiedniej dramaturgii. Oglądając brutalną walkę z żywiołem, nie odczuwamy przerażającego i porażającego smutku, a jedynie wzruszenie ramion. Prawd o ludzkim życiu, relacjach człowieka z naturą i postępie cywilizacyjnym tu tyle, co kot napłakał, ale nie ukrywajmy, to nie był główny cel tego filmu. Bo właśnie ten cel Howardowi gdzieś się po drodze zagubił. Ani to jakieś wielce spektakularne i zapierające dech w piersiach (efekty naprawdę w wielu momentach kuleją), ani mocno realistyczne i głębokie. "W samym sercu morza" to idealny przykład filmu, który cierpi na kryzys tożsamości. Brakuje tu pójścia na całość. Albo w stronę symbolicznej otoczki znanej z książki, albo realizmu, które rozpisało życie. Tak otrzymujemy prostą historię napędzaną efektami specjalnymi, której nie bierze się na poważnie. Ot, takie to przyzwoite kino przygodowo-survivalowe, które widzieliśmy już setki razy i którego niegdyś powstawało całe morze. Złożone z gotowych schematów i powtórzeń, a jednocześnie nie posiadające jednego ważniejszego i przekonywującego momentu godnego zapamiętania. Dostajemy dzieło, o którym zapomnimy zaraz po wyjściu z kina, ale na seansie będziemy się nieźle bawić (przynajmniej przez pierwszą połowę), pożerając popcorn.
|
Ocena:
W SAMYM SERCU MORZA (2015)
Tytuł oryginalny: In the Heart of the Sea
Reżyseria: Ron Howard
Obsada: Chris Hemsworth, Benjamin Walker, Tom Holland, Cillian Murphy, Brendan Gleeson, Ben Whishaw
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
|
|