|
|
|
|
Po "Szalonym sercu", który był zresztą idealnym startem dla jego reżyserskiej kariery (grający główną rolę Jeff Bridges zgarnął Oscara i Złoty Glob), Cooper przeniósł się na drugi koniec kraju. W "Zrodzonym w ogniu" z 2013 roku wraz z Christianem Bale'em, Caseyem Affleckiem, Willemem Dafoe oraz Woodym Harrelsonem przechadzał się z kamerą po ponurych zakamarkach pensylwańskiej prowincji, skąpanej w gęstym dymie z przemysłowych kominów, usianej zardzewiałymi fabrykami, wysypiskami samochodów, opuszczonymi magazynami i hutami stali. Wędrował po miejscu, z którego bohaterom nie da się uciec – choćby nie wiem, jak się starali.
– Pochodzę z regionu Ameryki, który przez to przechodził – mówił w wywiadach. – Rozumiem tych ludzi, ich wartości i etykę pracy. W "Zrodzonym…" opowiadał więc historię o Bogu ducha winnym człowieku osaczonym ze wszystkich stron przez nieubłagany los. Grany przez Christiana Bale'a Russel wychodzi z więzienia po spowodowaniu fatalnego wypadku. Na wolności bohater musi jednak wybierać – albo wyrwać się z pogrążonego w kryzysie miasta, albo pomóc pogubionemu i zdezelowanemu psychicznie bratu (Casey Affleck), który wpakował się w niemałe tarapaty. W swoich filmach Cooper nie unika więc i polityki – bohater Bale'a w dzień haruje w hucie, nocą pielęgnuje ciężko chorego ojca, który również oddał zdrowie w tamtejszym zakładzie. Z kolei Rodney (grany przez Afflecka) to żołnierz, który po czterech turach w Iraku wraca w rodzinne strony. Na miejscu zastaje jednak tylko brutalną rzeczywistość – rozpadającą się lokalną gospodarkę, długi, wszechobecną biedę i trawiącą miasto rdzę, która staje się metaforą rozpadu Stanów Zjednoczonych. |
|
|
W 2015 roku Cooper zastąpił na stanowisku reżysera filmu "Pakt z diabłem" Barry'ego Levinsona. W nieswojej historii Cooper nie czuł się już tak swobodnie, czego efektem jest najsłabszy film w jego dorobku. Nie oznacza to jednak, że nie odcisnął na nim swojego stempla – tym razem Cooper zabiera widza w podróż do wypełnionego dokami i statkami Bostonu. Miasto, które staje się areną dla wygórowanych ambicji Jamesa "Whiteya" Bulgera (w tej roli Johnny Depp), najbardziej bezwzględnego i brutalnego przestępcy w tamtejszej historii, zamienia się w wyprane z kolorów piekło na Ziemi, gdzie garstka wykolejeńców próbuje zbudować namiastkę rodziny.
Cuchnący stęchlizną i ropą naftową, usiany ceglanymi budynkami Boston tamtych lat to ciężkie miejsce do życia, w którym każdy zna każdego, a skrywane tajemnice raczej szybko wychodzą na jaw. W mieście liczy się braterstwo krwi, a sojusze zawiązane w czasach dzieciństwa trwają latami i znaczą więcej niż podpis na dokumentach. Zresztą o tym, jak mało w świecie bohaterów Coopera znaczą spisane prawa, dowiadujemy się także z jego najnowszego i zarazem najlepszego filmu w dorobku, czyli "Hostiles". Oto bohater grany przez Christiana Bale'a w jednej ze scen rzuca na ziemię list z dyrektywami od samego prezydenta Stanów Zjednoczonych i sięga po broń. Na wyżynach skąpanego w słońcu Nowego Meksyku w XIX wieku tyle właśnie znaczą słowa "najważniejszej osoby w państwie". Włócząc się po amerykańskich bezkresach, leśnych gęstwinach, błądząc we wszechobecnym pyle i błocie, Scott Cooper prezentuje ubraną w westernowe szaty egzystencjalną epopeję o ludziach, którzy żyją w niesprzyjających warunkach i zostają poddani ekstremalnym sytuacjom. Tworzy także przypowieść o tym, jak wielki wpływ na naszą teraźniejszość ma nasza przeszłość. |
|
|
Kto jak kto, ale Cooper doskonale zdaje sobie z tego sprawę – gdy miał cztery lata, na zapalenie mózgowe zmarła jego starsza o trzy lata siostra. – Te rzeczy pozostają z tobą na zawsze – wspominał. Nie bez powodu trafia do niego twórczość jego dobrego przyjaciela, zmarłego już Sama Sheparda, która – tak jak filmy Coopera – łączy w sobie liczne tułaczki, fakt niedostosowania i tęsknotę za rodzinną harmonią. Shepard, a co za tym idzie także i Cooper, pochylał się nad samotnikami i wagabundami, życiowymi rozbitkami z prowincji, gnanymi pragnieniem zmian, którym na drodze do realizacji planów staje życie. – Ktoś, kto widział, jak rodzice składają do grobu swoje dziecko, doskonale zrozumie jego prace – mawiał reżyser.
I faktycznie, rodzinne relacje w filmach Coopera będą miały znaczenie nadrzędne, a utrata (lub brak) bliskiej osoby będzie pojawiać się w jego dziełach sukcesywnie. W "Szalonym sercu" zgorzkniały muzyk zakochuje się w dziennikarce samotnie wychowującej syna, dając nadzieję, że nawet w najbardziej skrzywionych warunkach istnieje cień szansy na odnalezienie miłości i rodzinnego ciepła; w "Zrodzonym w ogniu" starszy brat rusza na pomoc pogrążonemu w złym towarzystwie bratu, mimo pragnienia spokoju, a w "Pakcie z diabłem" Bulglar staje się bezwzględnym bandziorem przez dołujące poczucie osamotnienia, spowodowane m.in. rozpadem rodziny i śmiercią matki. W pierwszych scenach "Hostiles" obserwujemy natomiast matkę (Rasamund Pike), która ogląda śmierć trójki swoich dzieci – znamienne, że w rolach konających latorośli Cooper obsadził własne córki. |
|
|
W zapierających dech w piersiach plenerach uchwyconych w "Hostiles" coś nieustannie czyha na życie nieświadomych niczego bohaterów. Zresztą informuje o tym już tytuł filmu – "hostiles", czyli "wrogowie". Ale jak rozpoznać, kto jest tutaj prawdziwym wrogiem? Jak o tym opowiedzieć? Cooper w centrum stawia zasłużonego kapitana amerykańskiej armii, szczerze nienawidzącego rdzennych mieszkańców Ameryki, którego życie spływa krwią. Joseph Blocker był kiedyś motorem napędowym ludobójczej maszyny nowo utworzonego państwa, dziś pozostaje wypranym z emocji wrakiem człowieka.
Ironią losu będzie więc fakt, że kapitan, który latami trudnił się mordowaniem Indian, teraz dostaje za zadanie odeskortowania wodza Czejenów do rezerwatu w Montanie. Jak nie trudno się domyślić, podczas wyprawy Blocker (ang. "block", czyli "blokada"), zmieni swoje dotychczasowe myślenie. Po raz kolejny Cooper wykorzysta więc dość prostą historię do ukazania całej palety skonfliktowanych wewnętrznie bohaterów, których ciężko jednoznacznie ocenić. Za pomocą westernu w duchu "Poszukiwaczy" Johna Forda stworzy epopeję o rasizmie i nietolerancji, czyli w gruncie rzeczy o współczesnej Ameryce. I nie bez powodu jego najnowszy film rozpoczyna się cytatem D.H. Lawrence'a – "Amerykańska dusza jest twarda, wyizolowana, stoicka i zabójcza. Jeszcze nie zmiękła" – Cooper w swoich filmach plecie bowiem odarte z poetyckich uniesień proste historie o życiu; opowieści o walce o każdy dzień, o chęci odkupienia win, ale i dobroci, kiełkującej w świecie, który nie wybacza błędów. Słowem: o [jeszcze] niezłomnej amerykańskiej duszy.
15 maja 2018
Bądźmy w kontakcie
Obserwuj fanpage bloga. Bądź na bieżąco z ciekawymi materiałami i nowymi wpisami
|
|