Kiedy w 1979 roku Australijczyk George Miller, syn greckich imigrantów, lekarz na co dzień pracujący na SOR-ze, zainspirowany sytuacją polityczną końca lat 70. i makabrycznymi obrażeniami, jakie widział w pracy, tworzył wraz ze swoim przyjacielem, filmowcem-amatorem Byronem Kennedym pierwszego "Mad Maxa", nikt nie spodziewał się, że zapisze się w historii nie tylko australijskiego, ale i światowego kina. |
Budżet jedynki szacowano na 350–400 tysięcy dolarów, a sam Miller przyznał, że część ekipy została opłacona w skrzynkach piwa. Maleńki budżet nie przeszkodził jednak temu, aby przez prawie 20 lat, "Mad Max" zarobił 100 milionów dolarów na całym świecie i pobił rekord Guinnessa na najbardziej dochodowy film (później zostanie obalony przez "The Blair Witch Project").
"W kinie zawsze chodzi o archetyp bohatera" – opowiadał w wywiadach George Miller, tłumacząc, że zawsze trzeba szukać odpowiedzi na pytanie, jak zachowa się człowiek, kiedy utraci wszystko, co posiada i wyląduje w zupełnie obcym i wrogim miejscu. "Musi zajść w tobie jakaś przemiana, bo schemat funkcjonowania, w jakim żyłeś do tej pory, przestał obowiązywać" – podsumowywał. I właśnie takiego bohatera dał światu Miller – samotnego, mściwego i zagubionego policjanta, który traci wszystko. Szeryfa, który przemierza swoim samochodem pustkowia, szukając spokoju i swojego miejsca na ziemi. Rolę Szalonego Maxa powierzono 23-letniemu wówczas Melowi Gibsonowi i gdyby ktoś mu wtedy powiedział, że jego bohater stanie się ikoną popkultury, a on sam zyska światową sławę, zaśmiałby się mu głośno w twarz. Sam Gibson to idealny przykład na to, że aby odnieść sukces nie wystarczą same umiejętności, ale trzeba być także odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu. Aktor na castingu pojawił się przypadkowo – podwoził swojego kolegę Steve’a Bisleya, w dodatku poobijany po bijatyce, w której brał udział w barze noc wcześniej. Osoby odpowiedzialne za casting poleciły Gibsonowi wrócić ponownie, kiedy wyzdrowieje, gdyż "szukają takich maniaków" do ról bandytów na motorach. Gdy Gibson powrócił zdrowy, swoją charyzmą i naturalnością zrobił tak wielkie wrażenie, że dostał główną rolę. A jego kumpel Bisley? Zagrał w filmie jego przyjaciela Goose’a. Pomimo finansowego sukcesu w wielu krajach na całym świecie, w USA film przeszedł bez echa, a zarobki na tamtym rynku sięgnęły ledwie ośmiu milionów dolarów. Przyczyny "porażki" można dopatrywać się w dubbingu, który Amerykanie zafundowali swoim widzom. Australijski został zastąpiony bardzo kreskówkowym amerykańskim, a slang z kraju Kangurów wymieniono na jego amerykańskie odpowiedniki. Nadszedł jednak rok 1981, a wraz z nim nakręcona za dziesięciokrotnie większe pieniądze druga część - "Wojownik szos". To właśnie sequel pogłębił wizję świata Millera, tylko zasygnalizowaną w jedynce, i utrwalił wizerunek marki, która odtąd stała się wielką inspirację nie tylko dla kina postapokaliptycznego, ale i gier komputerowych z Falloutem na czele. W dwójce zakochał się cały świat, toteż kwestią czasu było powstanie kolejnej części. Cztery lata później, światło dzienne ujrzy zrobiony za hollywoodzkie pieniądze "Mad Max 3: Pod kopułą gromu", gdzie Gibsonowi partneruje powracająca na szczyt Tina Turner. Film nie odniósł jednak takiego sukcesu, jaki oczekiwano, a fani jednogłośnie uznali go najgorszą częścią przygód o Mad Maxie. Równe 30 lat od premiery "Pod kopuła gromu" ukazuje się czwarta część zatytułowana "Mad Max: Na drodze gniewu". Plany dotyczące tego epizodu sięgają jednak aż 1993 roku. Niestety wtedy temat czwórki został porzucony. Na dziesięć lat. W 2003, Miller wraz z ekipą mają ruszać ze zdjęciami w Namibii. Niestety wybucha wojna domowa. Reżyser nie daje za wygraną i przygotowuje plan w Australii, na starym wysuszonym jeziorze, w tym samym miejscu, gdzie kręcono część drugą. Również tym razem Australijczyk ma pecha. W rejonie znanym z długotrwałych suszy nagle spada deszcz, a pustynia zamienia się w sawannę. W końcu historia zatacza koło i ekipa wróca na plan do Afryki, gdzie powstaje "Na drodze gniewu". I muszę Wam powiedzieć, że opatrzona budżetem 150 milionów czwarta część to realizatorski majstersztyk. George Miller stworzył dzieło tak magnetyczne oraz nabrzmiałe od adrenaliny i testosteronu, że najnowsza część "Avengersów" przy jego dziele, powoduje jedynie leniwe ziewnięcie. "Mad Maxa: Na drodze gniewu" oglądałem jak zahipnotyzowany. Nie spodziewałem się, że blisko dwugodzinny pościg (bo tym w gruncie rzeczy jest ten film – sekwencją pościgów) może mnie tak wciągnąć. Jak można się zatem domyślać, fabuła najnowszego filmu 70-letniego już Millera stanowi tylko pretekst do wyszukanych kaskaderskich popisów. Kto jednak oglądał poprzednie części, ten wie, że to nie fabuła, a właśnie pościgi, kraksy i wybuchy stanowią o jakości tego dzieła. Żeby jednak nie było: Max Rockatansky (Tom Hardy), dręczony wspomnieniami z przeszłości, zostaje schwytany przez wojowników potężnego Nieśmiertelnego Joe, który rządzi miastem i posiada monopol na wodę pitną. Max ma posłużyć za dawcę organów dla żołnierzy z przybocznej armii Joego. Walka o życie ekspolicjanta zbiegnie się z buntem jednorękiej Imperator Furiosy (Charlize Theron) i jak można się spodziewać, nasz bohater zostanie wciągnięty do grupy uciekinierów.
Pomimo skupienia się na energetycznej akcji w "Na drodze gniewu" zachwyca dbałość o szczegóły. Cała scenografia powstała w rzeczywistości, a specjalnie na potrzeby filmu designer Colin Gibson zaprojektował ponad 150 rodzajów postapokaliptycznych pojazdów – samochodów, ciężarówek i nowatorskich konstrukcji, wybudowanych w specjalnym zakładzie, z czego ponad połowę z nich zniszczono w trakcie zdjęć. Dodatkowo, ja zapewnia reżyser, w "Mad Max: Na drodze gniewu" 90% efektów nakręcono na planie przy pomocy ponad 150 kaskaderów, wśród których znaleźli się sportowcy olimpijscy i cyrkowcy z Cirque du Soleil. Wrażenie robi także wykreowany na ekranie świat, w którym bez reszty się zanurzamy. Jeszcze nigdy nie był aż tak bogaty i rozbudowany jak w tej części. Tereny spustoszone przez wojnę nuklearną urzekają swoją różnorodnością, co było bardzo trudne do zrobienia, biorąc pod uwagę fakt, że akcja rozgrywa się na pustyni. Mimo iż to pustkowie, w krainie tej o życie walczy całkiem spora liczba ludzi, dlatego też stajemy się obserwatorami ciekawie zbudowanych kastowych społeczności, które są zmuszone dostosować się do postapokaliptycznego świata. Najnowszy "Mad Max" to także wiele ciekawych indywidualności. Przede wszystkim pojawia się Max, w którego wciela się Tom Hardy. Co ciekawe jednak, nasz tytułowy bohater nie jest w tym filmie najważniejszy. Reżyser sprawnie ukazuje, że we wszystkich jego filmach kluczowe jest przetrwanie. W świecie wykreowanym przez Millera każdy walczy o życie, bez względy na to, czy są to poczciwi ludzie, czy bandyci. Trzeba przyznać, że Hardy poradził sobie z rolą bardzo dobrze. Zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę, że prawie w ogóle w tym filmie nie mówi. Rola jego aparatu mowy sprowadza się głównie do pochrząkiwania i mruczenia, ale trzeba przyznać, że robi to bardzo intrygująco i przede wszystkim różnorodnie. Jeśli już mówimy o dialogach, to muszę przyznać, że w filmie twórcy "Strefy mroku" dominuje przede wszystkim milczenie. Bohaterowie są oszczędni w słowach, bo też nie mają po prostu na to czasu. Poznajemy ich głównie poprzez ich działanie, instynktowne odruchy i małe gesty. W tym z kolei świetnie odnajdują się Charlize Theron i obdarzony maniakalnym uśmiechem Nicholas Hoult. Dodatkowym atutem filmu Millera są także przewijające się przez cały czas trwania filmu odniesienia do poprzednich części, począwszy od udziały w filmie znanego z jedynki Hugh Keaysa-Byrne, a na wielu malutkich szczególikach kończąc. Kto jednak nie oglądał poprzednich części, niech się nie martwi – bez znajomości przygód Maxa seans również potrafi zachwycić. Bo "Mad Max: Na drodze gniewu" to typowo męskie kino będące jedną wielką sceną starć i wyścigów na pustyni, gdzie nie można spodziewać się niczego innego niż tylko zawrotnego tempa, kurzu i piasku. Choć trzeba dodać, że w przeciwieństwie do poprzednich filmów, w najnowszej części kobiety pełnia znaczącą rolę, a feministyczny wydźwięk dzieła jest tutaj bardzo wyraźny. Reżyser wprawnie jednak wyważył kolejne wątki, przez co film jest fantastyczną zabawą bez większych zgrzytów – jeśli oczywiście przyjmie się jego konwencję. A możliwe, że tę będziemy jeszcze na dużym ekranie oglądać, gdyż George Miller zapowiedział, że wspólnie z Nickiem Lathourisem wymyślili trzy kolejne opowieści o Mad Maksie. Decyzję o ich realizacji wytwórnia podejmie na podstawie wyników "Na drodze gniewu".
|
Ocena:
MAD MAX: NA DRODZE GNIEWU (2015)
Tytuł oryginalny: Mad Max: Fury Road
Reżyseria: George Miller
Obsada: Tom Hardy, Charlize Theron, Nicholas Hoult, Hugh Keays-Byrne
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
|
|