Doktor Strange - recenzja filmu
|
|
Wiele razy zastanawiałem się, kiedy Marvel popełni błąd i straci rozbuchane do granic możliwości miano firmy, której wszystko się udaje. W 2014 roku amerykańskie wydawnictwo komiksowe sporo ryzykowało, serwując widzom film o przygodach mało znanych szerszemu gronu odbiorców Strażników Galaktyki. Ryzyko się opłaciło – produkcja do dziś jest jedną z najlepszych, jakie Marvel kiedykolwiek zrobił. Blisko porażki było także rok później – przy "Ant-Manie" – ale koniec końców film okazał się całkiem znośną, lekką i przyjemną rozrywką, która wygrywała swoim dystansem. Do trzech razy sztuka – jak się okazuje. Bo to właśnie "Doktor Strange" to dla mnie film, który dobitnie pokazuje, że pomysły Marvel Studios bywają chybione.
|
Rozwój subkultury hippisowskiej oraz rozpowszechnienie narkotyków i substancji psychoaktywnych sprawiły, że przesiąknięte filozofią obiektywizmu i zanurzone w dalekowschodniej medytacji komiksy przypadły do gustu młodemu odbiorcy. |
A trzeba przyznać, że historia miała spory potencjał. Bohater Ditko był bowiem odpowiedzią na trudne czasy "szalonych lat sześćdziesiątych". Kampanie obywatelskiego nieposłuszeństwa, będące odpowiedzią na wojnę w Wietnamie i kryzys kubański, lądowanie człowieka na Księżycu, narastające protesty czarnoskórej ludności, a przede wszystkim rewolucja seksualna, powstanie i rozwój subkultury hippisowskiej oraz rozpowszechnienie stosowania narkotyków i substancji psychoaktywnych – to wszystko sprawiło, że przesiąknięte filozofią obiektywizmu i zanurzone w dalekowschodniej medytacji komiksy przypadły do gustu młodemu amerykańskiemu odbiorcy.
"Młodzi, którzy czytają komiks, myślą, że w Marvelu pracują sami narkomani, ponieważ oni sami często mają podobne doświadczenia, kiedy są na narkotycznym haju" – powiedział kiedyś Roy Thomas, jeden ze scenarzystów "Doktora Strange'a".
|
Film Scotta Derrickssona miał być więc psychodeliczną jazdą bez trzymanki; bezpardonową wyprawą w dół króliczej nory w celu odkrycia rejonów, których nikt jeszcze nie widział. I choć niektóre sekwencje w "Doktorze Strange'u" faktycznie są poezją dla gałek ocznych, to problemy pojawiają się wtedy, gdy twórcy próbują zmierzyć się z codziennością bohatera i jego historią. Bo współcześnie, kiedy Marvel Studios z determinacją, krok po kroku, odtwarza komiksowe sukcesy na dużym ekranie, film Scotta Derrickssona nie tylko wypada naiwnie, ale również bezlitośnie punktuje hollywoodzki banał kryjący się za filmowym mistycyzmem i pseudofilozoficznym bełkotem o życiu w harmonii ze sobą i ze światem.
Jasne, można powiedzieć, że film ma momenty, w których angażuje. Podobać się może szczególnie sekwencja pierwszej podróży bohatera między wymiarami i manipulowanie rzeczywistością. Przypominająca narkotyczny trip odyseja Strange'a po najróżniejszych zakątkach ludzkiego umysłu to zdecydowanie najmocniejszy punkt programu, który był zwiastunem psychodelicznej, mocno odklejonej od rzeczywistości przygody. Jak dobrze jednak wiemy – nie zawsze dobrze zmontowany zwiastun, wywołujący ciary na plecach, jest gwarancją dobrego filmu. Tak jest i tutaj. Z każdą minutą jest już tylko gorzej – nawet pod względem wizualnym. Nienaturalna animacja ludzkich ruchów w scenach walk czy ewidentnie wygenerowane komputerowo rekwizyty rażą oczy niemiłosiernie, a końcowe sceny – a jakże – wielkiej rozpierduchy nie tylko wyglądają jak naniesione na obrazującą komórki rakowe grafikę ze stocka, ale także łudząco przypominają walkę Doomsdaya w Świcie sprawiedliwości (z tym wyjątkiem, że tutaj na ekranie mamy wszystkie kolory tęczy) Z przykrością patrzy się więc, jak innowacyjny, niebanalny, w końcu nieprzewidywalny wizualny melanż odchodzi w niepamięć, a jego miejsce zajmuje sztampowe, pełne nudnych wątków snucie kolejnej opowieści o zbawieniu wszechświata. I tylko Benedict Cumberbatch zdaje się ratować ten kiepskiej jakości film, mimo że nie odbiega on za bardzo od jego dotychczasowego dorobku. Anglik ponownie jest zapatrzonym w siebie, genialnym ignorantem i dupkiem, mającym problemy z nawiązywaniem więzi społecznych. Szkoda tylko, że z każdą kolejną minutą ten wybitny przecież aktor traci – dosłownie i w przenośni – grunt pod nogami. Bo o ile na początku mamy jakieś aktorstwo, to jeszcze się to jakoś ogląda, ale kiedy później pojawia się wygenerowany komputerowo świat, to następuje spektakularna klęska, która okazuje się bezpardonowym ciosem w policzek widza. Filmowy "Doktor Strange" miał stać się głębokim przeżyciem i niepowtarzalnym doświadczeniem z pogranicza jawy i snu, a ostatecznie to tylko obrażająca inteligencję widza mieszanka gimnazjalnych żarcików, nużących scen akcji, niedoskonałych efektów wyraźnie inspirowanych "Incepcją" z niezwykle ciekawym tematem. Pozostaje tylko maleńki plusik za mrugnięcie oczkiem do fanów serii o "Sherlocku" od BBC.
Ocena:
|
|
DOKTOR STRANGE (2016)
Tytuł oryginalny: Doctor Strange
Reżyseria: Scott Derrickson
Obsada: Benedict Cumberbatch, Chiwetel Ejiofor, Tilda Swinton, Mads Mikkelsen, Rachel McAdams, Benedict Wong
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
|
|