Nie pamiętam już, kiedy ostatnio film wywołał u mnie tak skrajne emocje. Ani "Zaginiona dziewczyna" Finchera, ani "Furia" Ayera nie wzbudziły u mnie tylu zarówno pozytywnych, jak i negatywnych uczuć, co film Christophera Nolana. Najnowsze dzieło twórcy "Memento" miało być renesansem filmów o eksploracji kosmosu. Miało stać się arcydziełem na miarę "2001: Odysei kosmicznej" Kubricka. W końcu, miało przywrócić swojemu gatunkowi pełnoprawne science w nazwie. Naukowe spojrzenie było bowiem największą zaletą filmu jeszcze przed premierą. I tak jak mieszane są moje odczucia, tak nierówny jest film Nolana. |
Film oparty na teorii amerykańskiego fizyka Kipa Thorne'a - specjalisty od teorii względności, a także jednego z pierwszych ludzi, którzy na poważnie rozważali możliwość istnienia tuneli czasoprzestrzennych - przedstawia Ziemię na krawędzi zagłady. Z trudem funkcjonująca gospodarka nie jest w stanie zapewnić ludziom żywności. Gdy jednak odkryta zostaje możliwość podróżowania w czasoprzestrzeni, naukowcy z rozwiązanej organizacji NASA podejmują się misji odnalezienia nowego miejsca dla gatunku ludzkiego. Muszę przyznać, że fabuła jest najgorszym elementem tego filmu. Były pilot i inżynier, Cooper (Matthew McConaughey), dziwnym trafem odkrywa tajną kwaterę NASA, w 5 minut decyduje się zostawić dzieci i polecieć w kosmos na ratunek ludzkości. Nagle to on staje się jedyną nadzieją całego gatunku. Nie naukowcy, którzy od kilkunastu lat próbują uporać się z problemami planety, a właśnie Cooper, który nie ma odpowiedniego wyszkolenia, ani aktualnej wiedzy na temat misji i sytuacji pozaziemskiej. Podobne błędy i uproszczenia mają miejsce przez cały film. Brakuje tutaj autentyczności, dokładności, emocjonalności, w końcu - wrażliwości. Postacie są tutaj uproszczone do granic możliwości, grubo ciosane, a dialogi są patetyczne i pozbawione sensu. Ja rozumiem, że aby film został w miarę dobrze zrozumiany, należy podać widzowi trochę informacji i prawd z dziedziny fizyki, ale żeby podstawy tłumaczyli sobie najwięksi naukowcy na globie, to już trochę przesada. Zwłaszcza, kiedy do teorii naukowych wplącze się przezwyciężającą wszystko siłę miłości. Inną sprawą jest, że niektóre wątki w ogóle nie powinny mieć miejsca. Ich istnienie w filmie nie wnosi nic ciekawego do fabuły, a sprawia tylko zamęt i wrażenie, że oglądamy dzieło niespójne. Otrzymujemy poszatkowane fragmenty innych historii, innych filmów. Czuję, że bracia Nolanowie potraktowali scenariusz do filmu bardzo pobieżnie, wykorzystując go tylko jako pretekst do ukazania naukowych wywodów i przedstawienia własnych przemyśleń na temat nauki. A to, jak dla mnie, po prostu nie wystarcza. To, co najbardziej mnie zainteresowało, zostało przez Nolana zupełnie pominięte. "Interstellar" mógł bowiem stać się ciekawym studium społeczeństwa na skraju zagłady. Ludzkość wydała na świat wielu pionierów - osobistości, które niejednokrotnie definiowały otaczający nas świat na nowo, a także wyprzedzały swoją epokę i odkrywały to, co wydawało się niemożliwe do odkrycia. W "Interstelar" świat zaczyna tracić nadzieje. Instynkt przetrwania społeczeństwa jest coraz mniejszy, a niegdysiejsze pragnienie poznania, parcia do przodu, podporządkowania sobie wszystkiego, zostało zastąpione przez lęk i wycofanie. Idealnie oddają to słowa Coopera, który stwierdza, że niegdyś patrzyliśmy w niebo, szukając naszego miejsca pośród gwiazd, teraz z kolei patrzymy pod nogi i martwimy się o nasze miejsce na ziemi. Nolan w bardzo ciekawy sposób zaczął ten temat, ukazując, że wszystko, co dotychczas było naszą najlepszą cechą, poprzez serię kataklizmów, zostaje z człowieka wyplenione. Szkoda tylko, że po początkowych sekwencjach, porzuca tak interesujący motyw. Trzeba jednak przyznać, że Nolan w ekscytujący sposób czyni bardziej realnym i namacalnym to, co abstrakcyjne. Dużą zasługę w tym wszystkim ma fenomenalna, niezwykle plastyczna i piękna warstwa wizualna. Niektóre ujęcia śmiało można nazwać pionierskimi (chociażby to ukazujące czarną dziurę), a wrażenie z oglądania pięknych efektów specjalnych w doskonały sposób wzmacnia muzyka Hansa Zimmera. Niemiecki kompozytor, mimo że porusza się w charakterystycznej dla siebie atmosferze patosu, potrafił z kilku scen wycisnąć, co się da, dzięki czemu mamy świetne partie, które potrafią wywołać gęsią skórkę na ciele. Aktorsko jedyną osobą, która trzyma poziom, jest Matthew McConaughey. Nie jest to oczywiście rola jego życia, ale jako Cooper sprawdza się bardzo dobrze. Jeśli jakiekolwiek sceny w "Interstellar" mają nieść warstwę emocjonalną, to z pewnością będą to te z udziałem Teksańczyka. Przywołać tutaj można chociażby scenę, kiedy McConaughey ogląda materiały wideo z rozmowami swoich bliskich. Scena ta, choć wyraźnie kreowana po to, aby było nam żal głównego bohatera, spełnia swoje zadanie w stu procentach. Po tej scenie poznajemy, że Cooper to bohater tragiczny - rozdarty pomiędzy szczerą chęcią uratowania świata a pragnieniem bycia ze swoją rodziną. Niestety cała reszta hollywoodzkich gwiazd, które wystąpiły w filmie Nolana na pochwały nie zasługuje. Michael Caine, który wciela się w postać profesora pracującego dla NASA, gra w filmie parodię samego siebie. Ostatnimi czasy przywiązał się do wcielania się w mentorów, którzy wszystko wytłumaczą, objaśnią i pokażą to, co nie widoczne na pierwszy rzut oka. Do tego dodajmy nieznośny, powtarzający się motyw z wypowiadanym przez niego wierszem, a otrzymamy postać irytującą i ciężką do oglądania. Zupełnie zbędną rolę, sprawiającą wrażenie "wciśniętej na chama" z braku innych pomysłów, odgrywa tutaj Matt Damon. Żeby jednak nie zepsuć Wam niespodzianki, nie napiszę o tym nic więcej. Rola Anne Hathaway sprowadza się do wypowiedzenia ckliwego, drętwego i sztucznego do bólu monologu, który ukazuje doskonale pustkę scenariuszową filmu. "Interstellar" jak przystało na film tak wyczekiwany, podzieli krytykę i publiczność. Dla mnie najnowsze dzieło Nolana jest średniakiem. Film ma wiele potknięć - niektóre rażą, inne jesteśmy w stanie przełknąć, przymknąć oko i cieszyć się seansem. Nie można odmówić reżyserowi ambicji, niestety Nolan trochę zagubił się w odmętach swojego twórczego kosmosu. Pokazał światu dzieło odważne, choć przedstawione zbyt dosadnie. Reżyser ukazał widzowi gotowe odpowiedzi. Nie pozostawił miejsca na zadawanie pytań, przemyślenia, poszukiwanie rozwiązań. Nie jestem także w stanie zachwycić się filmem, jeśli część, na którą został położony największy nacisk, czyli sferę emocjonalna, kuleje. Idea była wielka, jednak zabrakło konsekwencji i dokładności. Wyszło nierówno, a sama warstwa naukowa i piękno wizualne, nie uratują filmu od uczucia rozczarowania. |
Ocena:
INTERSTELLAR (2014)
Tytuł oryginalny: Interstellar
Reżyseria: Christopher Nolan
Obsada: Matthew McConaughey, Jessica Chastain, Anne Hathaway, Michael Caine, Matt Damon
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także: