"Gra tajemnic" to solidnie zrealizowany film, który ma wszystko, co powinien mieć dobry dramat: ciekawą, wybitną jednostkę, a także interesujące tło historyczne i społeczne. Najnowsza produkcja twórcy "Łowcy głów" wydaje się być dziełem wprost skrojonym pod Oscary. |
"Gra tajemnic" przedstawia historię niezwykle utalentowanego Alana Turinga, brytyjskiego matematyka, który przyczynił się do złamania niemieckiego kodu Enigma. Jego dokonania, oparte na pracy polskich naukowców, w znacznej mierze doprowadziły do zakończenia wojny dużo wcześniej, niż wydawało się to możliwe. Po tych wydarzeniach Turing nie spoczął na laurach i przytępił do badań nad powstaniem komputera. Jednak pomimo zasług, ekscentryczny geniusz przez swoją orientację seksualną został skazany na kastrację chemiczną za czyn "nieprzyzwoity" i kompletnie zapomniany. Oglądając najnowsze dzieło Tylduma, w głowie pojawia się jednak jedno pytanie: czy ten film powstałby, gdyby nie fakt, że Turing był homoseksualistą? Czy życie człowieka, który przez swoją orientację został poniżony, którego sami Brytyjczycy dopiero po ponad 50 latach przeprosili za "całkowicie niesprawiedliwe" i "straszne" potraktowanie, a którego niecałe dwa lata temu królowa Elżbieta II pośmiertnie ułaskawiła, doczekałoby się ekranizacji? Pozostaje także ogromne oburzenie niektórych Polaków, którzy mają pretensje o to, że twórcy zbyt mało uwagi poświęcili wkładowi naszych rodaków w rozszyfrowanie Enigmy. Musimy jednak wyjaśnić sobie pewną kwestię. "Gra tajemnic" to nie jest film o Enigmie, tylko o Alanie Turingu. To film biograficzny. Przynajmniej na takiego się podaje. Nie widzę więc podstaw do tego, aby poświęcać polskim naukowcom ponad godzinę filmu. To prawda, że grupa naszych naukowców rozpracowała nazistowską maszynę szyfrującą. Trzeba jednak pamiętać, że film skupia się już na angielskim etapie opracowania maszyny łamiącej niemiecki szyfr, której budowniczym był Turing. Anglik po prostu udoskonalił pracę polskich kryptologów. Kiedy zatem bomby Rejewskiego przestały być skuteczne, to właśnie Alan Turing zaprojektował bombę kryptoanalityczną, która odsłaniała inne słabości szyfru Enigmy. Nikt zatem w najnowszym filmie norweskiego reżysera nie neguje wkładu polskich specjalistów. Poza tym, kto chce poznać historię, ten czyta prace historyków, a kto chce obejrzeć dobry film, ten ogląda dobry film. Pozostawiając jednak powyższe wywody, muszę przyznać, że "Gra tajemnic" właśnie takim filmem jest. Dobrym. Solidnym, zarówno pod względem wykonania, jak i aktorstwa. Mortem Tyldum bardzo zgrabnie i z wyczuciem prowadzi akcję na trzech planach czasowych jednocześnie. Umiejętne przeplatanie wątków daje nam obraz największych i najważniejszych wydarzeń w życiu angielskiego geniusza, niejednokrotnie odsłaniając walczące w nim sprzeczności. Największy sukces Turinga powiązany jest tutaj z jego największą porażką. Nadzwyczajna radość łączy się z niespotykanym wcześniej bólem i żalem. Duma łączy się tu ze wstydem, a gloryfikacja z zapomnieniem. A to wszystko za sprawą rewelacyjnego Benedicta Cumberbatcha, który po raz kolejny pokazuje, że w Hollywood nastał jego czas. Brytyjski aktor z wyczuciem tworzy postać niesamowicie przekonującą i ujmującą. Turing w jego wykonaniu to matematyczny geniusz, który jest perfekcjonistą i indywidualistą. Nie potrafi współpracować z innymi, boi się, że ktoś popełni błąd i on nie będzie potrafił tego kontrolować. Jest bezradnym wyrzutkiem, obserwatorem życia innych, który z najwyższą trudnością nawiązuje kontakty towarzyskie. Turing sam pragnie być jak maszyna - idealny, perfekcyjny, pozbawiony błędów i czynności, które są zbyteczne. Świat postrzega jako zestaw matematycznych zbiorów, zbiór chemicznych procesów i fizycznych doświadczeń. Dokonując rzeczy niebywale humanitarnych, sam zachowuje się jak nie-człowiek. Obserwując jego postać, ciężko stwierdzić, czy geniusz, którym został naznaczony, jest darem czy przekleństwem. Bardzo dobrze odnajduje się w filmie również drugi plan. Keira Knightley gra całkiem przyzwoicie. Bez problemu wzbudza naszą sympatię. Występ Charlesa Dance'a przypomina rolę Tywina Lannistera z "Gry o tron". Podobnie jak w ekranizacji powieści George'a R. R. Martina, Brytyjczyk w najnowszym filmie "Łowcy głów" odgrywa twardego, despotycznego dowódcę - tutaj, admirała w służbie Jej Królewskiej Mości. Robi to jednak bardzo wiarygodnie i wyraziście. Mark Strong jako tajemniczy i nieodgadniony agent MI6 również już w podobnych rolach występował, ale i tym razem wyszło mu to świetnie. Niesamowicie dużo uroku, elegancji i angielskiej gracji wprowadza do filmu z kolei Matthew Goode, który wcielił się w jednego z naukowców, którzy pomagali Turingowi. "Gra tajemnic" jest przykładem dramatu o modelowej konstrukcji. Dawkuje emocje w sposób bardzo przemyślany i celny. Reżyser z lekkością prowadzi nas przez kolejne zwroty akcji. Film po prostu świetnie się ogląda i olbrzymia w tym zasługa Benedicta Cumberbatcha, który idealnie oddał wyrazistą osobowość brytyjskiego geniusza, wokół którego koncentrowało się wszystko. Ludzie jednocześnie go uwielbiali i nienawidzili. Dużą rolę odgrywają tutaj także bardzo dobrze rozpisane dialogi, które pozwalają na chwile wzruszenia, śmiechu i przemyśleń. Zastanawia tylko fakt, dlaczego twórcy większą wagę w końcowych napisach filmu przywiązali do przedstawienia statystyk dotyczących historii homoseksualistów w Wielkiej Brytanii, a dopiero później ukazali jak ważnym wydarzeniem było rozpracowanie Enigmy i jak bardzo to osiągnięcie pomogło w zakończeniu wojny. Tak czy inaczej, "Gra tajemnic" to film całkiem interesujący, ze świetną główną rolą męską, wpadającą w ucho ścieżką dźwiękową Alexandre Desplata i ciekawym tłem historycznym. Może nie jest to arcydzieło kinematografii, ale obejrzeć naprawdę warto.
|
Ocena:
GRA TAJEMNIC (2014)
Tytuł oryginalny: The Imitation Game
Reżyseria: Morten Tyldum
Obsada: Benedict Cumberbatch, Keira Knightley, Matthew Goode, Allen Leech, Matthew Beard, Charles Dance, Mark Strong, Rory Kinnear
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
| |