Wszystkie tegoroczne oscarowe filmy ukazują typowe dla Amerykanów uwielbienie do tworzenia współczesnych mitów o swoich wybitnych obywatelach. Takie postacie jak: Louis Zamperini z "Niezłomnego", Stephen Hawking z "Teorii wszystkiego", Chris Kyle ze "Snajpera" czy Martin Luther King z "Selmy" utwierdzają w przekonaniu, że ludzie uwielbiają oglądać filmy o (z pozoru) prostych jednostkach, które potrafią przezwyciężyć trudności losu i w ciężkich chwilach ujawniają swoją wyjątkowość. |
I nie jest to zarzut. Wydaje mi się, że Amerykanie od jakiegoś czasu tworzą na swój sposób motyw, który my, Polacy, również w swojej bogatej historii mieliśmy, a mianowicie "pisanie ku pokrzepieniu serc". Obywatele Stanów Zjednoczonych oczywiście nie są pod zaborami, ale zauważymy, że podobnie jak niegdyś Henryk Sienkiewicz, w swoich dziełach pokazują bohaterów, którzy pokonują własne słabości i walczą w obronie ojczyzny, jej kultury i bezpieczeństwa. Historia Chrisa Kyle'a - najskuteczniejszego snajpera w historii armii Stanów Zjednoczonych, który podczas misji w Iraku zastrzelił 160 osób (tyle trafień zostało oficjalnie potwierdzonych przez Pentagon, choć sam Kyle mówił o 255) - została przedstawiona podobnie jak akcja w "Potopie". Chodzi mi tutaj o sposób. Sposób, który obudziłby w Amerykanach nadzieję oraz umocnił uczucia patriotyczne. Opowieść ta jest bowiem mocno powiązana z dramatycznymi chwilami zamachów na wieże World Trade Center, z których naród zza oceanu wychodził zwycięsko dzięki zjednoczeniu się. "Snajper" jest więc niczym innym jak dziełem dodającym otuchy, zagrzewającym do walki, podtrzymującym integralność narodową i poczucie własnej wartości. Trzeba jednak pamiętać, że ten film nie jest obiektywny. Został oparty na książce, którą napisał sam Kyle. To, co dzieje się więc na ekranie zostało przedstawione jego oczyma. I tak, główny bohater wydaje się być przesiąknięty amerykańskością. Teksańczyk z krwi i kości jest święcie przekonany, że zadania, jakie otrzymuje, zawsze są słuszne. On nie zadaje pytań. Wierzy, że wojna, w której bierze udział to walka z Szatanem, a polecenia, które wykonuje sprawią, że jego ukochany kraj będzie bezpieczny. Taki sposób postrzegania świata nie wziął się jednak znikąd. Olbrzymia w tym zasługa (czy to jednak można nazwać zasługą?) ojca, który (sam przypominając generała) wpajał małemu Chrisowi, że największą wartością jest miłość do ziemi, na której się mieszka, a największym obowiązkiem - troska o swoich. Zasady zaszczepione do młodego umysłu odcisnęły wielkie piętno na późniejszym życiu Amerykanina. To, co w "Snajperze" najciekawsze, to historia wewnętrznej walki żołnierza powracającego z frontu. Kyle mówił o sobie, że nie jest żadnym bohaterem, tylko "zwyczajnym facetem". Jednak normalny facet nie ma na koncie ponad 160 ofiar. To musiało go zmienić. Co więcej, wydaje mi się, że snajperzy są narażeni na zupełnie inne urazy psychiczne niż żołnierze w akcji. Im wylicza się bowiem każdy nabój, każdego zabitego. W końcu - to oni w ciągu kilku sekund decydują o czyimś życiu lub śmierci. Oni dostają zielone światło do strzału, jeśli uważają, że na odział czyha niebezpieczeństwo. Presja musi więc być ogromna. Pomiędzy strzelcem a celem tworzy się swego rodzaju więź. A czy później pojawiają się wyrzuty sumienia? Pewnie to kwestia indywidualna. Nasz bohater odpowiadał, że ich nie ma. Że jedyne, co robił to likwidował cele, nie ludzi. Dbał o życie swoich kompanów. Żałował jedynie, że nie zabił więcej "celów", zanim dopadły jego "chłopców". Bo Kyle, pomimo żony i dwójki dzieci, w wojsku odnalazł rodzinę najbliższą jego sercu. Dla kumpli z oddziału "Punisher" gotów był poświęcić życie. To dla nich czterokrotnie wyjeżdżał na misje do Iraku, był dwukrotnie ranny i sześciokrotnie przeżył bliski wybuch miny. Ta nieumiejętność przystosowania się do życia w "nudnej" bezwojennej rzeczywistości sprawiła, że bohater uwielbiał wracać na tereny pochłonięte walkami. Spokojne życie nie było dla niego. Reagował nerwowo na każdy nawet najcichszy dźwięk i najbardziej gwałtowny ruch. Jego myśli nieustannie krążyły wokół świstających kul i wybuchów granatów. Zawsze był gotowy, aby wziąć swoją broń i ruszyć z odsieczą swoim. Bradley Cooper za rolę w "Snajperze" trzeci raz z rzędu otrzymał nominację do Oscara. Aktor nie tylko upodobnił się do Kyle'a, ale wypadł bardzo przekonująco, idealnie obrazując czarno-białe postrzeganie świata przez żołnierza. Mimo tego, powiem szczerze, że statuetki za ten występ bym mu nie podarował. Oczywiście nie jest to film idealny. Wyczuwalne jest w kilku momentach zagubienie Clinta Eastwooda i brak pomysłu, przez co momentami film się trochę dłuży. Jest tu także kilka scen, które mocno rażą. Chociażby typowy w filmach wojennych szturm wrogich sił na zamknięty w budynku oddział amerykański, kiedy to przeciwnicy, mimo że mają broń, biegają bez ładu i składu, byleby dotrzeć do obiektu, gdzie i tak posłużą jako mięso armatnie. Nie trudno również o wrażenie, że gdzieś to wszystko już widzieliśmy. Na myśl przychodzą nam klasyki wojenne, takie jak "Helikopter w ogniu" czy "Hurt Locker". Nawet pojedynek snajperów momentalnie przypomniał mi "Wroga u bram". Przekonanie Kyle'a, że jest obrońcą strapionych wespół z wojenną propagandą sprawiło, że żołnierz w wyobraźni wielu zwykłych Amerykanów stał się niemal superbohaterem, a wśród antagonistów wrogiem publicznym numer jeden (W Ar-Ramadi wrogowie nazwali go Diabłem z Ramadi i wyznaczyli nagrodę za jego głowę). I to Eastwood w swoim najnowszym filmie pokazał - bohatera, który został zewsząd osaczony. On wykonywał tylko swoją pracę, to ludzie zrobili z niego symbol. Nie prosił o to. Fakt, z czasem zaczął podsycać swój blask, pojawiając się w programach telewizyjnych, czy pisząc książkę. Nie zmienia to jednak faktu, że poniekąd stał się ofiarą własnej legendy.
|
Ocena:
SNAJPER (2014)
Tytuł oryginalny: American Sniper
Reżyseria: Clint Eastwood
Obsada: Bradley Cooper, Sienna Miller
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
| |