Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów - recenzja filmu
Braterstwo broni
Można za filmami o facetach przebranych w jaskrawe kostiumy i obdarzonych niezwykłymi mocami nie przepadać, ale nie da się ukryć, że kino superbohaterskie stanowi aktualnie jedną z najbardziej dochodowych gałęzi przemysłu filmowego, a "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" jest jednym z największych filmowych wydarzeń pierwszej połowy tego roku. I do tego całkiem dobrym! |
Tym razem przeciwko sobie stają Iron Man (Rober Downey Jr.) i Kapitan Ameryka (Chris Evans) – dwa fundamenty Filmowego Uniwersum Marvela, a u podstaw ich konfliktu leży wzajemne niezrozumienie bohaterów co do granic odpowiedzialności za swoje czyny. Niezbyt często kino superbohaterskie rozmyśla nad konsekwencjami działania w obronie ludzkości, a jeszcze rzadziej zastanawia się nad tym, ilu postronnych ludzi roztaje się z życiem w wyniku brutalnych potyczek pomiędzy superbohaterami. I właśnie tak zarysowany problem może być argumentem, który przemówi za tym, żeby na najnowszą odsłonę przygód Kapitana Ameryki wybrać się do kina.
Sprawa przedstawia się tak: po wielkiej rozróbie, jaką superbohaterowie rozpętali w fikcyjnym państwie Sokowia, stawiając opór bezlitosnemu Ultronowi, rodzajowi ludzkiemu bardziej od uczucia euforii i wdzięczności udzielił się nastrój strachu i niemocy. Ludzie zaczęli obawiać się nadludzi i ich potężnych umiejętności. Rządy niemal wszystkich państw świata w obliczu nowej siły we wszechświecie postanowiły zatem uregulować prawnie zaistniałą sytuację i zaprowadzić swoistą legalizację superbohaterów, którzy po ratyfikowaniu tzw. "Traktatu z Sokowii" mieliby działać pod kuratelą specjalnie powołanej agendy ONZ.
bronie. Zatwierdzeniu umowy sprzeciwia się z kolei Kapitan Ameryka, który po wydarzeniach związanych z infiltracją S.H.I.E.L.D przez żołnierzy Hydry nie tylko nie potrafi nikomu zaufać, ale także nie chce być marionetką w rękach możnych tego świata kierowanych przez liczne konszachty i interesy.
Najnowszy film studia Marvel jest zdecydowanie bardziej atrakcyjniejszy od swoich poprzedników głównie ze względu na stale rozwijające się postacie i ich wątpliwości, a nie pierwszoligowe efekty specjalne czy świetne potyczki na pięści, kopniaki, tarcze i lasery. Owszem, spektakularność opowiadanej historii w dalszym ciągu ma tutaj gigantyczne znaczenie. Starcie superbohaterów na lotnisku to bowiem prawdziwy majstersztyk, nie tylko przewyższający finezją montażu i drobiazgowością choreografii poprzednie produkcje, ale potwierdzający także niezwykłą twórczą świadomość reżyserów, którzy doskonale zdają sobie sprawę z umiejętności i motywacji kolejnych, jakże licznych postaci. Nie zmienia to jednak faktu, że to właśnie bohaterowie są tutaj na pierwszym planie, a cała ta napuszona fabuła stanowi tylko tło. Bracia Russo zrezygnowali z monumentalnych rozrób będących obowiązkowym punktem poprzednich odcinków i skupili się na ludzkich historiach i ludzkich dramatach, nawet jeśli w tym wypadku dotyczą one nadludzi. Zresztą ich problemy i dylematy potrafią być bardzo prozaiczne, co czyni tylko ten wydawałoby się sztuczny świat bardziej wiarygodnym. I w przypadku "Wojny bohaterów" jestem w stanie zrozumieć racje obu stron; nie ma tu postaci tylko dobrych i tylko złych, a sam konflikt nie jest oparty na prostym przeciwieństwie. Nawet będący najsłabszym punktem filmu i najbardziej sztampowy element fabuły główny czarny charakter filmu – Zemo (niepozorny Daniel Brühl) – ma tutaj swoje jasne, jak i ciemne strony. |
I choć bracia Russo bardziej skłaniają się ku Rogersowi (w końcu tytuł filmu zobowiązuje), to nie odmawiają Starkowi pewnych racji. Znamienny tutaj wydaje się jednak fakt, że ten duet osamotniony tak naprawdę nic by nie zdziałał. Byłaby to kolejna, nic nie znacząca wymiana ciosów, podobna do tej, którą niedawno przygotowało konkurencyjne DC w "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości". Bo to, co czyni bohaterów Marvela silnymi, to działanie w grupie. A za tymi dwoma panami stoi bowiem jeszcze cała gromada innych gości w jaskrawych trykotach, która razem stanowi wszechpotężną siłę. Siłę, która zwrócona przeciwko sobie nawzajem może sprawić, że inny superbohater (w końcu) uroni krople krwi. Poczucie niczym nieograniczonej bezkarności i impertynenckie przekonanie o swojej wspaniałości i potędze marvelowskich herosów przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie w momencie, kiedy Zimowy Żołnierz bierze do ręki spluwę i bezpardonowo wcelowuje ją w głowę Iron Mana. Tony Stark co prawda w ostatnim momencie zdąży odeprzeć atak przeciwnika za pomocą zainstalowanej w zegarku zbroi, ale w tej krótkiej chwili, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, dotrze do niego, że jest na tej Ziemi ktoś, kto jest w stanie nie tylko go pokonać, ale także zabić. A niegdysiejsze słowa Kapitana Ameryki, że bez zbroi jest nikim, wówczas spuentowane typowym dla Starka suchym żartem, nabiorą tutaj zupełnie innego wymiaru. Paraliżujący strach, który przez ten ułamek sekundy widzimy w jego oczach, jest bardziej emocjonalny niż wszystkie rozróby we wszystkich marvelowskich filmach razem wzięte. Bo twórcom nie chodzi już wyłącznie o przygotowaną z rozmachem efektywną destrukcję, ale o zbudowanie wiarygodnych postaci, które ludzie polubią. Każdy znajdzie pośród Avengers bowiem kogoś, z kim się będzie identyfikował, a bracia Russo potrafią umiejętnie tych gości ożywić. Każdy będzie kierować się innymi pobudkami. Jest chociażby Vision (Paul Bettany) oraz Scarlet Witch (Elizabeth Olsen) – bohaterowie połączeni przedziwną więzią powodowaną przez tajemniczy kamień, który dał im supermoce. Vision krok po kroku zmierza ku człowieczeństwu – zakłada ludzkie ciuchy, uczy się gotować, poznaje kolejne normy społeczne, ale też po raz pierwszy popełnia błędy. To wszystko coraz bardziej przybliża go do stania się istotą ludzką. Ale czy o takie człowieczeństwo mu chodziło? Z kolei Scarlet Witch musi przyzwyczaić się do swoich nowych, jakże potężnych możliwości i zrozumieć, jaka odpowiedzialność się z nimi wiąże. Oboje są więc nierozumiani przez ludzi obawiających się ich ogromnej siły; wywołują przerażenie.
Jest też cały zastęp nowych bohaterów nagle wplątanych w ideologiczny konflikt. Jedni, jak fenomenalny Black Panther (doskonała interpretacja Chadwicka Bosemana), będą kierowani rządzą zemsty; inni, jak chociażby niezwykle łatwo wprowadzeni w akcję Spider-Man (definitywnie ukryta rewelacja tej części, genialnie wykreowana przez młodziutkiego Toma Hollanda) czy Ant-Man (Paul Rudd), zostaną niejako zmanipulowani i wezwani do służby w "słusznej sprawie". Rzuca się to w oczy zwłaszcza przy postaci Petera Parkera – chaotycznego, nieprzyzwyczajonego jeszcze do swoich nowych umiejętności szesnastolatka, który na hasło "pomoc najsłabszym" jest w stanie zrobić wszystko, nie zastanawiając się do końca nad konsekwencjami swoich czynów. No i jest jeszcze on – Zimowy Żołnierz. Gość, który kiedy pojawia się na ekranie, zagarnia całe przedstawienie dla siebie. A gdy widzę to jego metalowe ramię i słyszę te trzaski i świsty, które mają odzwierciedlać, jakiemu obciążeniu jest ono poddawane, to jestem autentycznie kupiony. Mało to profesjonalne, wiem, ale cieszę się, że historia tego bohatera, świetnie portretowanego przez Sebastiana Stana, nie zakończyła się na "Zimowym żołnierzu". I trzeba powiedzieć, że choć tytułowy konflikt wprowadza całą machinę filmu w ruch, to główną osią produkcji nadal, jakby nie było, pozostaje właśnie Zimowy żołnierz i czyny, jakich dokonuje nie tylko teraz, ale także których przyszło mu dokonać w przeszłości. "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" zdaje się więc być najlepszą jak do tej pory propozycją studia Marvel. Co prawda niekiedy efekty specjalne nie wyglądają na ekranie najlepiej, kolejne miotania Zimowego żołnierza rażą powtarzalnością, a konflikt mógłby być zażegnany już na samym początku, gdyby odłożyć na bok emocje i liczne prywatne sympatie. Nie zmienia to jednak faktu, że film ten w dalszym ciągu pozostaje widowiskiem na wysokim poziomie, ze znakomitymi technicznie scenami akcji, charakterystycznym poczuciem humoru i (o dziwo) całkiem realistycznie nakreślonym bagażem emocjonalnym. Trzeba jednak pamiętać, że o ile "Iron Mana", "Thora" czy "Ant-Mana" można oglądać bez znajomości uniwersum, o tyle "Wojna bohaterów" nie może istnieć w oderwaniu od całej reszty, a seans bez jej znajomości nie sprawi widzowi już takiej frajdy.
Ocena:
|
8 maja 2016
KAPITAN AMERYKA: WOJNA BOHATERÓW (2016)
Tytuł oryginalny: Captain America: Civil War
Reżyseria: Anthony Russo, Joe Russo
Obsada: Chris Evans, Robert Downey Jr., Scarlett Johansson, Sebastian Stan, Anthony Mackie, Don Cheadle, Jeremy Renner, Chadwick Boseman, Paul Bettany, Elizabeth Olsen,
Paul Rudd, Emily VanCamp, Tom Holland, Daniel Brühl, Frank Grillo
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
|
|