Kler - recenzja filmu
|
|
|
|
Jasne, Smarzowskiego nie interesuje atakowanie sfery sacrum. Filmowiec, bardziej niż na wierze, woli skupić się na człowieku, na zgłębianiu sparafrazowanego w kampanii reklamowej hasła "człowiekiem jestem; nic, co ludzkie, nie jest mi obce". A jednym z nieodłącznych elementów życia człowieka jest cierpienie, mające realny wymiar. Za pomocą filmowej przypowieści o trójce (a właściwie czwórce) księży (Arkadiusz Jakubik, Robert Więckiewicz, Jacek Braciak, Janusz Gajos) Smarzowski odhacza wszystkie grzechy i grzeszki polskiego kleru, które rozgrzewają opinię publiczną do czerwoności. Pokazuje, że Kościół to zbiorowisko sadystów, pedofilów, karierowiczów i hipokrytów; zapatrzonych w siebie egoistów nie stroniących od alkoholu i seksu. Zdobiące ściany krzyże i najświętsze obrazki służą tu wyłącznie za ozdobę, a rzucane co rusz "Szczęść Boże" i "Z Bogiem" znaczą tyle co "Dzień dobry" i "Do widzenia". W Kościele Smarzowskiego nie ma miejsca na wiarę, jest tylko miejsce na wyrachowanie i wykorzystywanie słabości innych. "Kler": walka o człowieczeństwoTwórca "Róży" z zaangażowaniem piętnuje systemowe wady i ścisły związek Kościoła z państwem. Krytykuje tuszowanie skandali (patrz: podany na początku przykład kapłana), punktuje brak kontroli nad działaniem instytucji, wyśmiewa kościelną retorykę (arcybiskup Mordowicz, czyli naczelny człowiek-mem tego filmu, rzucający swoje "Złote, a skromne", ale też jego podwładny obłudnie deklamujący: "Kościół jest święty, ale tworzą go ludzie grzeszni"). Ale koniec końców przechadza się po tych tematach Smarzowski jak słoń w składzie porcelany. Stężenie grzechu w tym filmie jest bowiem tak wielkie, że przypomina filmowy tabloid - nieszkodliwe grzeszki podnosi do rangi grzechu śmiertelnego. I odwrotnie. A to nie pomaga w dyskursie o Kościele i jego roli w polskim społeczeństwie. Choć warto zwrócić uwagę na fakt, że Smarzowski z empatią patrzy na tych młodych katolickich adeptów i księży z prowincji - z żalem ogląda się, jak pozostawieni sami sobie, popadają w nałogi i depresję. Ci, którzy mieli prowadzić do Królestwa Niebieskiego wiernych, sami w pewnym momencie zagubili się w gęstwinie samotności ("Dziękuję, że mnie ksiądz wtedy wysłuchał. Kościół niby jest wspólnotą, a nie ma do kogo gęby otworzyć"). Szarpią się więc i walczą o swoje człowieczeństwo. Ale Smarzowski nie ma dobrych wieści. W jego wizji świata szczęśliwe życie możliwe jest jedynie bez Kościoła, a ten, który podejmie romantyczną walkę z zakłamaną instytucją, prędzej czy później marnie skończy. Albo się dostosujesz, albo skończysz zapomniany w czyśćcu. Film obejrzałem dzięki uprzejmości kina Kijów. Centrum.
12 października 2018
Ocena:
|
|