Makbet - recenzja filmu
Umarł król, niech żyje król
Filmowe adaptacje twórczości Williama Shakespeare'a zazwyczaj przyjmują dwie postacie: albo reżyserzy twardo przekonują nas o ich ponadczasowym charakterze i przenoszą klasyczne dzieła w przeróżne współczesne realia (Baz Luhrmann i jego "Romeo i Julia"), albo dekonstruują je i składają na nowo według własnych wizji. To właśnie tą drugą ścieżką podążył Justin Kurzel, filmując "Makbeta". |
Australijski reżyser postanawia urzeczywistnić wizję Shakespeare'a (choć robi to w sposób dużo bardziej przypominający realizm magiczny, wydarty poniekąd z kart komiksu) i w "Makbecie" przenosi nas do średniowiecznej Szkocji, ukazując działania bohaterów jako wynik ówczesnego porządku społeczno-politycznego, który notabene w oryginale nie był aż tak bardzo dookreślony.
Film działa przede wszystkim na prostej i jakże uniwersalnej zasadzie kontrastu, bo też XI-wieczna Szkocja to kraj pełen sprzeczności, które jednak nie wykluczają się, a zgodnie ze sobą egzystują. To kraj, w którym śmierć nieustannie ściera się z życiem, gdzie dwie pory roku – rześka wiosna, która wszystko budzi do życia, i chłodna jesień, która zabija wszystko wokół – istnieją w swoistej symbiozie, zgodnie następując po sobie. Państwo rozdarte jest wojną domową, w której brat gotów jest zdradzić brata, a kiełkująca wiara chrześcijańska przenika się z głęboko zakorzenioną tradycją pogańską (układanie kamyków w oczodołach po śmierci, dekorowanie czoła błękitną farbą pochodzące z pityjskiego rytuału malowania twarzy).
Ów wątek dzieci w filmie Kurzela pojawiał się będzie bardzo regularnie. Gdy widzimy Makbeta, walczącego na polu bitwy, nasze oko dostrzeże wokół niego mnóstwo twarzy nastoletnich chłopców, a z kolei trzem czarownicom towarzyszyć będzie mała dziewczynka. Wydaje się więc, że Kurzel zmienia nieco wydźwięk dramatu angielskiego wieszcza. Czyn, którego dokona Makbet nie tyle bowiem będzie wynikiem przerośniętego ego i rozbuchanej ambicji, a raczej paranoicznego wręcz strachu przed śmiercią, który podszyty będzie tragicznym przeżyciem, wojenną traumą i egzystencją w miejscu surowym, pozbawionym wszelkich wyższych wartości.
Przepiękne, acz sztuczne zdjęcia podkręcone różnokolorowymi filtrami stają się w rękach Kurzela niejako nową sceną. O sile nie będą już bowiem stanowić zamaszyste, przerysowane gesty aktorów wzięte wprost z desek teatru, a wizualny spektakl operatora Adama Arkapawa. Słowa ustąpią tutaj miejsca płynnej narracji i obrazowi. Można nawet odnieść wrażenie, że film bez żadnych problemów można by oglądać bez żadnych dialogów – wystarczy sam obraz i harmonijne, mocno refleksyjne dźwięki i ambientowa muzyka Jeda Kurzela, prywatnie brata reżysera. Siłę "Makbeta" stanowi więc przede wszystkim jego forma. Ponadczasowa opowieść o żądzy władzy, zdradzie i szaleństwie dzięki operatorskiej maestrii Arkapawa zamienia się tutaj w krwawą grę o tron (tak, również tę serialową). Pochodzące z oryginału monologi zdają się więc pełnić tu tylko drugorzędną rolę. Dlatego też i aktorstwo, które choć całkiem porządne (zwłaszcza drugi plan), zdaje się gdzieś w tych odmętach wizualnego zachwytu zatracać. Kurzel wierzy bowiem, że na jego film wybiorą się widzowie, którzy znacznie bardziej będą zainteresowani jego poetyckim sposobem przedstawienia historii, przypominającym nieco teledyskowe obrazy Nicolasa Windinga Refna, aniżeli klasycznym odwzorowaniem dzieła Shakespeare'a.
|
Ocena:
MAKBET (2015)
Tytuł oryginalny: Macbeth
Reżyseria: Justin Kurzel
Obsada: Michael Fassbender, Marion Cotillard, Sean Harris, Paddy Considine, David Thewlis, Elizabeth Debicki
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
|
|