Niezłomność ducha czy ludzka pycha?
Po zakończeniu seansu będziecie się czuli, jakbyście wyszli na szczyt Everestu i z niego wrócili, tylko że w pewnym momencie zorientujecie się, że za żadne skarby nie pamiętacie tych cudownych widoków.
|
Dobry film survivalowy powinien trzymać w napięciu i budzić całą gamę emocji. Historia tragicznej ekspedycji grupy himalaistów z 1996 roku, kiedy to jednego dnia w śniegach Mount Everestu zginęło ośmiu wspinaczy, wydaje się więc być idealnym kandydatem do tego miana. Niestety. Najnowszy "Everest" przez większość czasu nie budzi żadnych uczuć.
Bo choć film jest spektakularny i dobrze zagrany, to cierpi na podobny problem, co ludzie, o których opowiada. Wprowadzenie zbyt wielu bohaterów skumulowanych na górze i ukazanie zbyt wielu wątków, które należy śledzić z uwagą, sprawiają, że z każdą kolejną minutą zarówno indywidualne historie, jak i ta główna, gubią się w natłoku śniegu (informacji). Zwłaszcza, że przez większość filmu identyfikować bohaterów musimy poprzez kolor ich ubrań. Inną sprawą jest fakt, że film pomimo swojej efektywnej konstrukcji skończy zapewne jak "Grawitacja" Alfonso Cuaróna. Bo to film, który zachwyca przede wszystkim warstwą wizualną. Pięknymi zdjęciami, nastrojową, oszczędną muzyką, efektami specjalnymi. To widowisko, które miejscami naprawdę potrafi pochłonąć, zwłaszcza w technologii IMAX. Jednak gdy tylko zejdzie z ekranów kin, prawdopodobnie straci całe zainteresowanie, zachwyty i przede wszystkim urok. Jeśli więc planujecie oglądać film Kormákura kiedyś w domowym zaciszu, to wiedzcie, że ten film będzie pozbawiony swojego najważniejszego atutu. Wielkiego ekranu.
Niestety potencjał ekipy nie został wykorzystany właściwie. Bohaterowie nie mają zbytnio rozbudowanych portretów psychologicznych, a ich ekspozycja zasadza się na klasycznych schematach i kliszach. Nawiązanie więzi emocjonalnej z postaciami utrudnia także fakt, że większość z nich występuje na ekranie co najwyżej kilka minut. W tym jakże krótkim czasie reżyser i scenarzyści musieli upchać najważniejsze informacje, przez co bohaterowie są pozbawieni jakichkolwiek silnych, przyciągających nas charakterów. Film jako tako broni się natomiast swoją wielostronnością. Islandzki reżyser nie skłania się ku żadnej ze stron. Nie wytyka palcem winnych całej tragedii (tak jak to robił Jon Krakauer – autor książki, na podstawie której m.in. powstał ten film). Pokazuje za to, jak wiele czynników wpłynęło na jedną z najtragiczniejszych w historii wypraw na Mount Everest. Nie zmienia to jednak faktu, że Kormákur utkną w swoim filmie gdzieś pomiędzy pragnieniem gloryfikacji niezłomności ludzkiego ducha a bolesnym rozrachunkiem z tragicznymi konsekwencjami ludzkiej pychy. Widać po rozmachu, że dążył do czegoś naprawdę wzniosłego, jednak gdzieś po drodze się pogubił i na końcu tej ścieżki okazało się, że jedyne, co można zastać, to wielki stos próżnego wysiłku i szczerych chęci.
|
Ocena:
EVEREST (2015)
Tytuł oryginalny: Everest
Reżyseria: Baltasar Kormákur
Obsada: Jason Clarke, Jake Gyllenhaal, Josh Brolin, Michael Kelly, Keira Knightley, Sam Worthington
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
|
|