Choć teoretycznie "Still Alice" niczym się nie wyróżnia (w końcu mamy tu do czynienia z dość klasyczną fabułą), to historia zawarta w filmie nie jest ani zbyt pretensjonalna, ani zbyt ckliwa. Ta opowieść jest po prostu surowa i szczera. |
Doktor Alice Howland (Julianne Moore) poznajemy, gdy wśród najbliższych obchodzi swoje pięćdziesiąte urodziny. Niedługo potem, ta utytułowana profesor na Uniwersytecie Cambridge, spostrzega u siebie drobne zaniki pamięci – nie może przypomnieć sobie niektórych słów, zapomina imiona. Diagnozą okazuje się być rzadka odmiana choroby Alzheimera, niestety dziedziczna genetycznie.
Zachwyca mnie w tym filmie fakt, że twórcy "Still Alice" unikają tanich dramatycznych sztuczek i efekciarskich szantażów emocjonalnych. Richard Glatzer i Wash Westmoreland z wyczuciem i subtelnością kreślą swoje postacie, precyzyjnie i intrygująco ukazują swojego głównego bohatera – chorobę Alzheimera oraz kolejne fazy jej postępowania u Alice. Studium utraty osobowości i stopniowe zanikanie wspomnień przedstawione zostają w filmie bardzo ciekawie i dość surowo. Nie uświadczymy tutaj scen-wyciskaczy łez, gdzie bohater zostaje odarty z godności i obnażona zostaje jego niezdarność zmuszająca widza do uczucia litości. Taki zabieg charakterystyczny był chociażby dla niedawnej "Teorii Wszystkiego" Jamesa Marsha. W "Still Alice", reżyserowie konstruują kolejne sceny w taki sposób, aby widz w sposób naturalny i niezakłamany współczuł głównej bohaterce, lecz jednocześnie z całego serca jej kibicował i podziwiał jej walkę i zaradność. "Still Alice" naznaczony jest ironią losu. Twórcy filmu uwydatnili bowiem cierpienie bohaterki w sposób szczególny. Będąc profesorem lingwistyki, na co dzień zajmującym się językiem i komunikacją, bohaterka doznaje przekleństwa świadomości. Alice, która do tej pory szczyciła się swoim intelektem i wiedzą, teraz odczuwa wstyd, zażenowanie i upokarzające uczucie bezsilności. Coś, na co pracowała cały swoje dotychczasowe życie; to, co było jej największym skarbem, niemal w momencie zostaje jej odebrane. Ta świadomość utraty nie tylko wspomnień, ale i własnej osobowości, dotyka Alice ze zdwojoną siłą. Choroba, na którą cierpi główna bohaterka, atakuje niespiesznie. Przypomina pasożyta, który podtrzymuje swoją ofiarę przy życiu jak najdłużej, karmiąc się i upajając jej wspomnieniami. Proces eksterminacji osobowości profesor został w fenomenalny sposób uchwycony przez Julianne Moore. Aktorka, która w 2014 roku miała sporo pracy (wystąpiła także w "Mapach gwiazd" Cronenberga, "Siódmym synu", trzeciej części "Igrzysk Śmierci" i "Non Stop" z Liamem Neesonem), właśnie w filmie Glatzera i Westmorelanda najdobitniej pokazuje swój talent i umiejętności. Co ciekawe jednak, film ma do zaoferowania znacznie więcej niż tylko (albo aż) fantastyczną rolę aktorki znanej m.in. z roli Clarice Starling w "Hannibalu". Dzieło to pozwala nam bowiem przyglądać się chorobie także przez pryzmat bliskich głównej bohaterki i środowiska, w którym żyje. Postacie otaczające Alice – jej rodzina – są szalenie niejednoznaczne. Są momenty, w których z ekranu pomimo całej tragedii bije pewnego rodzaju optymizm i radość. Za chwilę jednak otrzymujemy sceny pełne smutku, żalu i rozczarowania. I na tym polu "Still Alice" jest szczególnie ciekawe. Oprócz opowieści o chorobie, staje się także zapisem relacji rodzinnych – szczerych, życiowych, zróżnicowanych, niejednokrotnie skomplikowanych. Na pochwałę zasługuje także charakteryzacja. Scena, w której główna bohaterka ogląda materiał wideo z samą sobą z początkowej fazy choroby, jest jedną z najlepszych w całym filmie i perfekcyjnie ukazuje rozmiar spustoszenia organizmu. W tym momencie ciężko jest uwierzyć, że obie partie grała jedna i ta sama aktorka. Jeśli spojrzymy na listę nagród, jakie otrzymał film Glatzera i Westmorelanda, będzie dla nas jasne, co (a raczej kto) stoi za sukcesem tego dzieła. "Still Alice" to po prostu Julianne Moore. I to właśnie głównie za jej sprawą warto obejrzeć film. Moore potwierdza, że wór nagród nie spłynął na nią tylko za zasługi. Udowadnia swoją klasę. Szalenie intrygująca wydaje się być w tym wszystkim rola Richarda Glatzera. Po raz kolejny bowiem daje znać o sobie ironia losu. Reżyser cierpiał na stwardnienie zanikowe boczne i zmarł w marcu 2015 roku, w wieku 63 lat. Doczekał nie tylko pozytywnego odbioru filmu, ale i Oscara dla Julianne Moore. Wydaje się zatem, że Nowojorczyk stworzył film o powolnym, stopniowym umieraniu, przez który sam sukcesywnie godził się ze śmiercią.
|
Ocena:
MOTYL STILL ALICE (2014)
Tytuł oryginalny: Still Alice
Reżyseria: Richard Glatzer, Wash Westmoreland
Obsada: Julianne Moore, Alec Baldwin, Kristen Stewart, Kate Bosworth, Hunter Parrish, Shane McRae
Źródło zdjęć: www.stillalicefilm.com
Zobacz także:
|
|