Fascynacja chorobą psychiczną
"Pieśń słonia" belgijskiego reżysera Charlesa Binamé jest przykładem filmu, który zmarnował swój potencjał i przez złe zaakcentowanie odpowiednich wątków ze średnim skutkiem obrazuje naszą fascynację chorobą psychiczną.
|
Nieprzewidywalność i "inność" chorych psychicznie, aura tajemniczości związana z funkcjonowaniem szpitali psychiatrycznych, a także fakt, że większość z nas nigdy takiego miejsca nie odwiedziła i zapewne nie odwiedzi (to chyba dobrze, nie?), wzbudza w nas nie tylko pewnego rodzaju niepokój, ale także specyficzną, nieco perwersyjną fascynację czymś, co nieznane, co przekracza nasze pojęcie i wyobrażenia.
Nic więc dziwnego, że chorzy psychicznie bardzo często stają się głównymi bohaterami filmów, a szpitale psychiatryczne miejscem ich akcji. Nierozwiązane tajemnice, wielowymiarowe postaci, których nie potrafimy rozgryźć, a także nutka (albo cała pięciolinia nut) szaleństwa, która nas intryguje – to elementy, które sprawiają, że tego rodzaju filmy są jednymi z chętniej oglądanych. To w szpitalach psychiatrycznym rozgrywały się przecież akcje takich klasyków światowej kinematografii jak "Lot nad kukułczym gniazdem" czy "12 małp". W podobną tematykę zagłębiał się także recenzowany przeze mnie rok temu duński film "Wyjątki z dekalogu". Teraz z kolei na ekranach mamy belgijską "Pieśń słonia" – adaptację sztuki teatralnej o tym samym tytule. Michael (Xavier Dolan) jest pacjentem szpitala psychiatrycznego od ponad 5 lat. W wigilię 1966 roku w niejasnych okolicznościach znika doktor Lawrence, który prowadził jego terapię. Dyrektor szpitala, doktor Toby Green (Bruce Greenwood), postanawia przesłuchać Michaela, który widział Lawrence'a jako ostatni. Ten zgadza się na współpracę, ale na własnych warunkach.
Brakuje także odpowiedniej chemii i napięcia na linii Green-Michael. To bohater Dolana ciągnie całą rozmowę i intrygę, a przesłuchujący go lekarz jest tutaj jedynie dodatkiem. Brakuje wymiany ciosów. Starcia pełnoprawnych rywali, w którym bohaterowie najpierw odsłanialiby swoje słabości, a za chwilę wyciągali asy z rękawa. Tak byłoby znacznie ciekawiej. Niestety, tutaj to Michael bawi się w kotka i myszkę ze swoim rozmówcą, a drugi jest tylko tłem, zarówno w warstwie scenariuszowej, jak i aktorskiej.
Xavier Dolan (tym razem jako aktor) dominuje w każdej scenie. I ma to zarówno pozytywny, jak i negatywny wydźwięk. Kanadyjczyk potrafi być charyzmatyczny i magnetyczny, lecz jest w jego grze coś irytującego, nadekspresyjnego i przeszarżowanego. Bruce Greenwood z kolei to aktor, którego bardzo cenię, a który przez wielu jest bardzo niedoceniany. W głównej mierze dlatego, że przez całą swoją karierę gra prawie jedną i tę samą postać – autorytetu. Ale kto wcieli się tak dobrze w uznanych doktorów, porządnych ojców, naukowców z olbrzymią wiedzą, słowem – mądrych, spokojnych, opanowanych, acz skrywających sekrety bohaterów, jeśli nie Greenwood. W "Pieśni słonia" kanadyjski aktor, co prawda radzi sobie nieźle, jednak jego talent do tego typu bohaterów nie został właściwie wykorzystany, a wszystko przez zmarginalizowanie jego roli. Mógł wyjść z tego całkiem niezły thriller, jednak twórcy postanowili bardziej skupić się na wątkach dramatycznych, a także nad tym, jak wydarzenia z przeszłości wpływają na teraźniejszość i przyszłość. Wyszło niestety, co najwyżej poprawnie. Bronią się natomiast zdjęcia, które mi akurat szczególnie przypadły do gustu.
|
Ocena:
PIEŚŃ SŁONIA (2014)
Tytuł oryginalny: Elephant Song
Reżyser: Charles Binamé
Obsada: Bruce Greenwood, Xavier Dolan, Catherine Keener
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
|
|