Robimy film wojenny
Krzysztof Łukaszewicz w "Karbali" sprawnie wykorzystuje wszelkie dobrodziejstwa filmu wojennego. I choć nie raz zdarza się mu potknąć, to w ogólnym rozrachunku z pojedynku z gatunkiem wychodzi obronną ręką. Podobnie jak polscy żołnierze z obrony City Hall.
|
W końcu można to powiedzieć. Zaczyna nam się klarować całkiem niezłe kino gatunkowe. Najpierw był solidny kryminał "Jeziorak", później niekwestionowany hit zeszłego roku w polskim kinie, czyli dramat biograficzny "Bogowie", a teraz... Teraz na ekranach mamy naprawdę solidny, choć nie pozbawiony błędów, film wojenny. Łukaszewicz – reżyser świetnego "Linczu" – garściami czerpie inspiracje z innych dzieł tego gatunku, głównie z filmów amerykańskich i wcale się tego nie wstydzi. Jednak to nie nawiązania i "puszczanie oczek" były dla mnie najważniejsze podczas oglądania tego filmu.
Oglądając "Karbalę", po raz pierwszy poczułem to, co czują Amerykanie przy wszystkich swoich filmach wojennych. I może to zabrzmi dziwnie, ale wcale nie przeszkadzało mi, że przeciwnicy naszych "dzielnych chłopców" to anonimowa, agresywna masa. Miałem bowiem przed swoimi oczami ludzi, z którymi się identyfikowałem, z którymi miałem wspólne zaplecze historyczne, język, kulturę, ziemię. Jednym słowem – Polskę.
Reżyser "Karbali" co prawda zarysowuje sylwetki żołnierzy według znanych, stereotypowych schematów, jednak najważniejszą postacią jest tutaj bohater zbiorowy. I choć mamy w zespole typowego dowódcę, osiłka, służbistę, żartownisia czy niewinnego świeżaka (brakuje tylko religijnego, tak jak na przykład w "Furii"), a postacie nie mają rozbudowanych wielkich portretów psychologicznych, to Łukaszewiczowi chodzi głównie o ukazanie jednej wojskowej rodziny. Przybliżenie widzowi historii tych niedoszkolonych, wysłanych w przestarzałym sprzęcie polskich żołnierzy, z którymi nikt się nie liczył. Tych, którzy zostali wysłani przez decyzje kogoś "z góry". Tych, którzy mają kredyty. W końcu tych, którzy chcą poznać smak chwały i bohaterstwa.
Nie mnie oceniać zgodność filmu z historycznymi faktami. Nie mnie oceniać także, czy film pokazuje realizm wojny. Dlaczego? Z prostych powodów. Nie było mnie na wojnie, nie było mnie w Karbali. Jedno jednak mogę stwierdzić. Mnie filmowy realizm zaproponowany przez Łukaszewicza jak najbardziej odpowiadał. Ujęcia, scenografia, zastosowane filtry – to wszystko wyglądało naprawdę solidnie i przede wszystkim niespotykanie. Jacek Braciak powiedział kiedyś, że różnica między polskim a amerykańskim filmem wojennym polega na tym, że bohaterowie i tu i tu są ci sami, tylko u tych drugich w tle widać 20 helikopterów, płonie napalm, wszyscy strzelają – słowem – widać grozę wojny. Co prawda sprawni twórcy, tacy jak na przykład Zaza Urushadze w "Mandarynkach", potrafią skonstruować przejmujący dramat wojenny, wykorzystując w swoim dziele jedynie dwa jeepy, nie zmienia to jednak faktu, że niejednokrotnie widz, wybierając się na film wojenny, oczekuje rozmachu i wysokooktanowej akcji. I "Karbala" mu tę akcję dostarczy. Co prawda na polską skalę, ale i tak robi ona wrażenie. Jest dynamicznie, jest głośno. Nad głowami latają helikoptery, obok przejeżdżają pojazdy opancerzone, koło głowy śmigają kule i wybuchają granaty. A scenografia zbudowana w większości na warszawskim Żeraniu wygląda jak prawdziwy fragment irackiego miasta. Widać, że twórcy "Karbali" odrobili lekcje i nie powielili błędów swoich kolegów od "Misji Afganistan".
|
Ocena:
KARBALA (2015)
Tytuł oryginalny: Karbala
Reżyseria: Krzysztof Łukaszewicz
Obsada: Bartłomiej Topa, Antoni Królikowski, Leszek Lichota, Michał Żurawski, Tomasz Schuchardt, Hristo Shopov, Atheer Adel
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
|
|