Zjawa - recenzja filmu
Krąg śmierci
"Zjawa" Alejandro Gonzáleza Iñárritu staje się symfonią zdziczenia i przesyconą niepojętym bestialstwem odyseją przetrwania, która niczym opętana przeradza się w pozbawiony litości festiwal krwawej zemsty.
|
Otwierająca film sekwencja, w której Lubezki zabiera swoją kamerę w sam środek walki Indian i traperów z miejsca daje nam do zrozumienia, jak będzie wyglądał ten film. Kamera, stając się niejako oczyma samej śmierci, przygląda się piekłu, które zgotowali sobie ludzie. Jeśli jej wzrok zatrzyma się na bohaterze, który aktualnie pozostaje przy życiu, można być pewnym, że zaraz zostanie mu ono bezpardonowo odebrane.
Iñárritu chełpi się swoją odartą z wszelkiego heroizmu, okrutną wersją założycielskiego mitu Ameryki. W brutalnym tańcu śmierci zaserwowanym widzowi na początku nie ma jednak pokrzywdzonych. Tubylcy są podstępnymi, bezwzględnymi i nieznającymi pojęcia litości barbarzyńcami, a nowoangielscy najeźdźcy, zapatrzeni w kosztowne łupy, gotowi są dać posiekać swoich współbratymców tylko po to, aby ocalić jeden, dwa skrawki skóry. To zgraja bezlitosnych twardzieli, buntowników, którzy godność pozostawili w rodzinnych stronach, a ich aktualnie najlepszymi przyjaciółmi wcale nie są odwaga, męstwo i solidarność, ale skrajny egoizm i strach o własne życie. Każdy trafił w to opuszczone przez chrześcijańskiego Boga, ale wypełnione przez indiańskie duchy miejsce z własnej woli. Próżno więc szukać na ekranie naiwnego usprawiedliwienia i heroizmu wydartego wprost ze oldschoolowych westernów. Tutaj dominuje szaleństwo, rozpacz, frustracja i tęsknota naznaczona kolejnymi bliznami na wycieńczonych ciałach.
I taki opętany Lubezki pozostanie już do końca filmu. Meksykański operator jak gdyby w indiańskim transie chwyta niemal każdy moment walki bohaterów o życie. Niczym dokumentalista przyrody na afrykańskiej sawannie śledzi poczynania bezbronnej ofiary w starciu z bezlitosną naturą. W fetyszystyczny, obliczony co do milimetra, naturalistyczny sposób, z przesadnym pietyzmem i uwielbieniem dla krwawej masakry Meksykanin płynie przez niebezpieczne tereny Dakoty Południowej (którą udawały surowe plenery Kanady), gdzie beznamiętnie portretuje człowieka, którego los spoczywa w objęciach brudnej i brutalnej rzeczywistości. |
Lubezki wciąga nas w filmowe doświadczenie, dzięki któremu niemal ugrzęźniemy w gęstym błocie skąpanego w blasku słońca lasu, doświadczymy niemożliwego swądu zawszonych i skołtunionych włosów oraz gnijących ran, doznamy chłodnego, trzeźwiącego powietrza w nozdrzach i poczujemy unoszącą się wokół woń niebezpieczeństwa, które czai się za każdym napotkanym drzewem czy skałą w tej nieokiełznanej pustyni śmierci.
kreślić dystans do roszczeniowych i despotycznych zapędów europejskich osadników. Podobnie jak "Nienawistna ósemka", "Zjawa" identyfikuje bowiem rasizm jako grzech śmiertelny białego człowieka, ale nie obarcza winą wyłącznie Stanów Zjednoczonych, ale całe kolonizatorskie przedsięwzięcie Europy.
Hugh Glass (Leonardo DiCaprio), dołączając z synem do tak zwanych "ludzi gór" zatrudnianych przez kompanie futrzarskie, nie wie, że już niebawem przyjdzie mu desperacko walczyć o życie oraz odbyć podróż pełną zarówno fizycznego, jak i emocjonalnego cierpienia, które olbrzymim kosztem pozwoli mu rozwinąć się duchowo. Cudem przeżywszy atak niedźwiedzia Grizzly, pozostawiony na pastwę losu przez wyjątkową kanalię (zły do szpiku kości, a co za tym idzie arcyciekawy Tom Hardy), która odbierze mu także wszystko, co kocha, Glass przed oczami będzie miał tylko jeden cel – brutalną wendettę, która pozwoli mu oczyścić się z bólu i osiągnąć spokój ducha i jako taką harmonię. Łapczywe odrywanie kolejnych kawałków ryby, wessanie się w surową wątrobę bizona, schronienie przed srogą zamiecią śnieżną we wnętrzu wypatroszonego konia – to nie tylko fizyczne poświęcenie dla roli DiCaprio, ale także oznaka, że jego Glass staje się pełnoprawnym członkiem ekosystemu. Bohater, chcąc przetrwać pośród dzikich ostępów przyrody, musi dopasować się do zasad gry, które ona mu zaproponuje. Aby przeżyć, musi stać się drapieżnikiem, który walczy o kolejne kawałki pożywienia. Człowiekiem będzie czyniła go więc tylko pamięć o najbliższych i chęć ich pomszczenia. Czy jednak w ferworze krwawej zemsty bohater nie zapomni o swoim człowieczeństwie? Filmy otwierają i zamykają obrazy rozlewu krwi. "Zjawa" sugeruje tym bezwzględny, harmonijny krąg śmierci, który zastępuje tutaj krąg życia. W skąpanej w olbrzymich połaciach śniegu Dakocie Południowej na pewien czas wszystko umiera, a to, co przeżyje – dziczeje i (paradoksalnie) pogrąża się w chaosie. U Iñárritu zezwierzęcenie dosięga wszystkich, bez wyjątku: szał chwyta tutaj zarówno Glassa i Fitzgeralda, jak i polujących na nich Indian. A jednak ten turpistyczny i nihilistyczny krajobraz ma swoje uzasadnienie. Nie jest tylko swoistym zabijaniem dla zabijania. Śmierć stanowi tutaj tylko osiągnięcie kolejnego etapu w wędrówce do życia. Gdyby tylko ta ponura, wyprana z emocji, zdystansowana i zrealizowana z niezwykłą dbałością o szczegóły opowieść o bezwzględnej naturze, elementarnej przemocy i barbarzyństwie (ale także o motywującej sile miłości i lojalności) miała w sobie nieco więcej dramaturgii i uzasadnienia, głębszych motywów działań, śmiało mogłaby przejść – wraz ze swoją wizualną wirtuozerią – do historii kina. A tak to przede wszystkim imponujący popis technicznej sprawności i solidne portfolio w karierze maestro Lubezkiego. Nawet DiCaprio, idąc śladami swojego mistrza i przyjaciela, Martina Scorsese, dostanie Oscara za wcale nie swój najlepszy film.
Ocena:
|
ZJAWA (2015)
Tytuł oryginalny: The Revenant
Reżyseria: Alejandro González Iñárritu
Obsada: Leonardo DiCaprio, Tom Hardy, Domhnall Gleeson, Will Poulter, Forrest Goodluck
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
2 lutego 2016
Zobacz także:
|
|