Sami swoi
Hatfield i McCoy to nazwiska, które w Stanach Zjednoczonych nie mogą istnieć oddzielnie. Za tymi dwoma członami kryje się historia wieloletniego konfliktu dwóch rodów, która do dziś funkcjonuje w amerykańskiej kulturze jako metafora honoru, źle pojętej dumy, walki o sprawiedliwość i krwawej zemsty. Właśnie tym sporem, który dla mieszkańców USA jest niemal jak mitologia, zajęła się stacja History wypuszczając dwa lata temu mini serial "Hatfields&McCoys: Wojna klanów".
"Devil" Anse Hatfield (Kevin Costner) i Randolph "Randall" McCoy (Bill Paxton) są bliskimi przyjaciółmi oraz towarzyszami broni podczas wojny secesyjnej. Mieszkają w sąsiadujących ze sobą posiadłościach – Hatfield w Wirginii Zachodniej, a McCoy po drugiej stronie rzeki Tug, w Kentucky.
Długoletnia przyjaźń pójdzie jednak w niepamięć, kiedy "Devil" Anse postanawia zdezerterować z wojska i wrócić do domu, czego nie może wybaczyć mu McCoy. Czarę goryczy przelewa sprzeczka pomiędzy Harmonem McCoyem (Chad Hugghins) a Jimem Vansem (świetny Tom Berenger), wujem Ansego Hatfielda, w wyniku której ten pierwszy zostaje zastrzelony. Seria kolejnych nieporozumień, narastające spięcia i duma przeradzają się w trwającą wiele lat wojnę, która wyniszcza wszystkich wokół. Reżyser Kevin Reynolds ("Robin Hood: książę złodziei", "Tristana i Izoldy") zaprosił do współpracy przy serii polskiego operatora Arthura Reinharta, dwukrotnego laureata Camerimage oraz Polskiej Nagrody Filmowej, z którym pracował już przy okazji kręcenia "Tristana i Izoldy". Serial osiągnął imponujące wyniki oglądalności w Stanach Zjednoczonych, gdzie za pośrednictwem telewizji kablowych każdy odcinek oglądało ponad 13 milionów widzów. "Hatfields & McCoys: Wojna klanów" otrzymał pięć nagród Emmy i szesnaście nominacji do tej statuetki. Produkcja została także nominowana do Złotych Globów w kategorii najlepszego filmu telewizyjnego lub mini serialu, a statuetkę najlepszego aktora filmu telewizyjnego lub mini serialu zwyciężył odtwórca jednej z głównych ról - Kevin Costner. To co uderza w tej produkcji, to prowadzenie widza w bardzo obiektywny sposób. Twórcy chłodno przedstawiają przyczyny i skutki konfliktu, pokazując stanowisko obu stron, ale nie oceniają żadnej z nich. Być może jest to zasługa stacji, która w swojej ramówce ma raczej filmy dokumentalne związane z tematyką historyczną niż seriale rozrywkowe. Tak czy inaczej, serial jest bardzo chłodny, przez co ciężko jest znaleźć osobę, z którą moglibyśmy się utożsamić, polubić ją i jej kibicować. Jedni mogą uznać to za zaletę, inni za wadę. Mnie osobiście to nie przeszkadzało, rzekłbym, że nawet wprowadzenie na siłę bohatera, który miałby za zadanie zjednać widzów, mogłoby zniszczyć ten serial, stałby się nienaturalny i naciągany. Jeśli już ktoś przykuwa wzrok, to jest to z pewnością Kevin Costner, który w tym serialu wygląda i gra fenomenalnie. Potwierdza tym swoją renomę i z pewnością można tę rolę uznać za jedną z najlepszych w jego karierze. Jednak ciężko jest stwierdzić, czy zdobywa uwagę, bo chcemy, aby to jego racja wygrała, czy po prostu jest tak charyzmatycznym i doświadczonym aktorem, że siłą rzeczy coś nas do niego przyciąga. Jeśli już mówimy o aktorstwie, to stoi ono na najwyższym poziomie. Zarówno pierwszy plan, jak i drugi, są doskonałe, a scenariusz i dialogi to zdecydowanie mocna strona tej produkcji. Po drugiej stronie barykady równie dobrze radzi sobie Bill Paxton, nie ustępując ani na chwilę swojemu przeciwnikowi. Za ogromną zaletę należy potraktować również niejednoznaczność postaci, która sprawia, że ten serial ogląda się jednym tchem. Odtworzenie scenerii i realiów XIX-wiecznej Ameryki wypada bardzo dobrze. Jest chłodno, brudno, bezczelnie i niebezpiecznie. Pot spływa po skroniach, spluwana tabaka zlepia tumany kurzu, nikt nie boi się ubrudzić. Dokładnie tak, jak na Dzikim Zachodzie być powinno. Oczywiście zdarzają się pewne zgrzyty. Za jeden z nich można uznać Matta Barra w roli Johnse'go Hatfielda. Rozumiem, że miał pełnić rolę przystojniaka, do którego lgną wszystkie dziewczyny w okolicy, ale idealnie wyrzeźbiona na siłowni sylwetka nie koniecznie pasuje do roli brudnego kowboja. Niektóre sceny mogłyby być także krótsze, niektóre momenty są przewidywalne, ale to tylko małe kropelki w morzu zalet, jakie ma do zaoferowania ta mini seria. "Hatfields&Mccoys" to niewątpliwie jeden z lepszych westernów ostatnich lat i dla wielbicieli tego umierającego gatunku pozycja obowiązkowa. Miłośnicy historii też znajdą tu coś dla siebie. Ciekawie pokazany wycinek z dziejów rozdartej wojną secesyjną Ameryki i w końcu sam konflikt między rodami, który w zasadzie wybuchł z błahej przyczyny, a urósł do rangi legendy. Takie historie od zawsze kocha kino, a od paru lat, także telewizja. A stacja History zyskuje u mnie miano czarnego konia rynku serialowego. Bardzo dobre "Hatfields&McCoys", fenomenalni "Wikingowie", wysoka oglądalność serialu "Biblia", a do tego zbliżająca się seria o Hudinim z Adrienem Brodym, sprawiają, że tego kanału nie da się nie brać pod uwagę przy ustalaniu seriali do obejrzenia.
|
Ocena:
P.S.: Kevin Costner znany jest także ze swoich muzycznych dokonań. Aktor jest jednocześnie autorem utworu pojawiającego się w finale serialu „I Know These Hills”, który wykonuje wraz ze swoim zespołem Modern West.
HATFIELDS & MCCOYS: WOJNA KLANÓW
Tytuł oryginalny: Hatfields & McCoys
Reżyseria: Kevin Reynolds
Obsada: Kavin Costner, Bill Paxton, Tom Berenger, Matt Barr, Ronan Vibert
Źródło zdjęć: Materiały dystrybutora
Zobacz także:
|
|