11. Festiwal Filmów Afrykańskich | AfryKamera 2016
Rewolucja rozpocznie się w szkole
Niespełna pięć lat temu przez Afrykę Północną przetoczyła się Arabska Wiosna. Przemiany w krajach takich jak Tunezja rozpoczęły się w atmosferze wielkiej euforii. Cały świat wierzył, że dla regionu nastał czas pokoju i demokratyzacji. Dziś krajami szargają konflikty wewnętrzne, zamachy terrorystyczne i wojny. Jedno jest jednak pewne: rewolucja przez jakiś czas dała upragnioną wolność ekspresji, a twórcy sięgnęli po kamery i postanowili pokazać światu dręczące ich niepewności i rozczarowania. |
Sytuację współczesnej, porewolucyjnej Tunezji poznajemy przez pryzmat rozterek Hediego (Majd Mastoura). Tytułowy bohater to człowiek młody, wykształcony, ale zamknięty w klatce wieloletniej tradycji. Mężczyzna bez najmniejszych oporów godzi się bowiem, aby jego życie zostało zaplanowane przez innych. Pracę załatwił mu brat, stary, wysłużony samochód podarowała firma, a za tydzień czeka go ślub z wybraną przez matkę dziewczyną. Wszystko zdaje się być pozapinane na ostatni guzik – cele i życiowe pragnienia przypisanej sobie dwójki sprecyzowane są jasno: praca, dom, rodzina. Przynajmniej tak się bohaterowi początkowo wydaje. Sytuacja zmienia się bowiem diametralnie, gdy – podczas firmowego wyjazdu – Hedi zakochuje się w Rym (Rym Ben Messaoud), pracownicy jednego z nadmorskich hoteli.
Film Mohameda Ben Attii to delikatny i skromny portret emocjonalnego rozdarcia, który doprowadza do obierania postawy bierności jako odpowiedzi na otaczające problemy. Obojętność ułatwia bowiem przejście przez życie bez konfliktów z otoczeniem. Przejście bezbolesne i naznaczone świętym spokojem, ale skazujące człowieka na wewnętrzne nieszczęście, brak możliwości samorealizacji i dożywotnie poddanie się woli innych. Śledząc poczynania głównego bohatera, obserwujemy stopniowe wyswobodzenie się z bezwzględnych objęć niezdecydowania, niskiej samooceny i maminsynostwa. Relacja z nowo poznaną kobietą będzie oznaczała dla Hediego wyjście ze strefy komfortu, wyzwolenie się z ram wyznaczanych przez rodzinę, tradycję i lokalne konwenanse oraz zanurzenie się w pełne zaskoczeń i decyzji życie. Tylko, czy wizja Ben Attii nie jest trochę pesymistyczna? W końcu reżyser zdaje się mówić, że nic nie trwa wiecznie, a ludzie się nie zmieniają. Bohater dostrzegł możliwości, ale czy nie wystraszy się ich i będzie zmierzał w ich kierunku?
Zupełnie inną postawę przyjmuje bohaterka filmu "Z otwartymi oczami", która z narastającego niezadowolenia społecznego i piętrzących się podziałów, które stanowić będą preludium do wybuchu Arabskiej Wiosny, czerpie swego rodzaju inspirację. Ujście swojemu emocjonalnemu rozdarciu i buntowi przeciwko ustalonemu porządkowi Farah (fantastyczna Baya Medhaffer) i jej przyjaciele znajdują w sztuce – młoda piosenkarka wraz ze swoim zespołem postanowi sprzeciwić się wszechobecnej cenzurze, występując z kontrowersyjnym repertuarem w modnych miejskich klubach.
Filmów podejmujących temat wyzwalania się młodych spod kurateli konserwatywnych dorosłych było już wiele i "Z otwartymi oczami" bardzo od tego schematu nie odbiega, nawet jeśli wziąć pod uwagę egzotyczne dla zachodniego widza scenerie. Trzeba jednak oddać debiutującej reżyserce filmu, Leyli Bouzid, że wraz z francuską współscenarzystą, Marie-Sophie Chambon, stworzyła niezwykle świeże i energetyczne studium dorastania w przedrewolucyjnych tunezyjskich realiach. Ścieżka dźwiękowa do filmu wraz z romansującymi z poezją śpiewaną wykonami Bayi Medhaffer nie tylko tworzą pełny energii obraz stanu emocjonalnego tamtejszej młodzieży, ale tak po prostu wchodzą głęboko pod skórę, zadamawiają się w krwiobiegu na długie godziny i za nic nie chcą wyjść! Z kolei stylizowane na dramat sądowy "Oko cyklonu" bada jeden z największych problemów współczesnej Afryki –psychologiczne konsekwencje masowego "produkowania" z nastoletnich chłopców bezwzględnych szwadronów śmierci. W bliżej nieokreślonym afrykańskim kraju niszczonym przez wojnę domową, pełna ideałów pani prawnik podejmuje się bowiem obrony pewnego szalonego rebelianta oskarżonego o zbrodnie wojenne. Wraz z psychicznym odsłanianiem się głównego bohatera, który opowiada o wojennych doświadczeniach, jakich doznał za dziecka, na pierwszy plan wysuwają się pytania o moralność i zasadność winy. "Oko cyklonu" odsłania przed widzem problem radzenia sobie z zespołem stresu pourazowego dorastających chłopców, a później dorosłych mężczyzn, którzy jako nastolatkowie zostali wcieleni do partyzanckich grup walczących w wojnach domowych. Film Sekou Traoré spokojnie mógłby być kontynuacją "Beasts of No Nation" Cary'ego Joji'ego Fukunagi, a jego bohater – dorosłą wersją Agu – głównej postaci netfliksowego przeboju. Wojna to niewyobrażalne monstrum, które wszędzie sieje spustoszenie, pozostawiając po sobie nienawiść i agresję – zdaje się mówić reżyser. A niektórych wykreuje nawet na swoje podobieństwo. Traoré umieszcza swoich bohaterów w ciasnej celi, pozwalając im badać się nawzajem. Jak w szachowym rozdaniu każdy kolejny ruch będzie zbliżał jakże kontrastującą ze sobą dwójkę do gorzkiej prawdy. "Oko cyklonu" pokazuje bowiem dwa oblicza współczesnej Afryki: z jednej strony opływające w bogactwach rodziny skorumpowanych aparatczyków, z drugiej stopniowe umieranie dziecięcej radości spowodowane traumami z czasów wojny. Film, który robi niesamowite wrażenie zwłaszcza za sprawą imponujących występów Maimouny N'Diaye i Fargassa Assandé. Te trzy afrykańskie opowieści do spółki z takimi dziełami jak chociażby "Excuse My French" czy "Nawara" stworzyły podczas tegorocznej edycji AfryKamery uniwersalny obraz kontynentu ogarniętego rewolucyjnym fermentem, w którym to młodzi odgrywają najważniejszą rolę i który uzmysławia, że rewolucja nie zacznie się w zakładach przemysłowych, ale już w szkole.
Spodobał Ci się tekst? Podziel się nim ze znajomymi i polub stronę bloga na Facebooku, żeby być bliżej tego, co dzieje się w mojej głowie. Koniecznie daj znać, co sądzisz o Przeglądzie w komentarzu pod wpisem lub na Twitterze czy Facebooku.
|
Zobacz także:
|
|