Most szpiegów - recenzja filmu
Wróg publiczny numer 1
Kiedy na krześle reżysera zasiada sam Steven Spielberg, a za kamerą mamy Janusza Kamińskiego, który kręci Toma Hanksa wypowiadającego kwestie ze scenariusza spod pióra braci Coen, oczekujemy filmu niezwykłego, wręcz powalającego. Tymczasem kręcony m.in. we Wrocławiu "Most szpiegów" to produkcja, która nie wychodzi nawet ponad porządnie zrealizowane rzemiosło. |
"Połowa tego filmu była kręcona w Nowym Jorku. Tę połowę dedykuję wam, a gdy pojadę w przyszłym miesiącu do Berlina, jego mieszkańcom zadedykuję drugą połowę" – powiedział do fanów, głównie nowojorczyków, zgromadzonych podczas światowej premiery obrazu na festiwalu w Nowym Jorku Steven Spielberg.
I właśnie ów dualizm filmu i wywodząca się z niego niekonsekwencja jest jego największą wadą. Konstrukcja "Mostu szpiegów" wygląda tak, jakby Spielberg chciał za jednym zamachem nakręcić dwa filmy, ale brak zdecydowania i dokładniejszego skupienia się na którejkolwiek z części prowadzi do karnawału powierzchowności i naiwności. Pierwsza połowa najnowszego filmu reżysera "E.T." śmiało bowiem mogła nawiązywać do czołowych przedstawicieli dramatów sądowych. Oto bowiem mamy głównego bohatera, szanowanego prawnika Jamesa Donovana (Tom Hanks), który podejmuje się obrony domniemanego rosyjskiego szpiega, Rudolfa Abla, schwytanego w Stanach Zjednoczonych w czasach zimnej wojny. Jak można się spodziewać za swój akt heroizmu obrońca będzie opluwany przez opinię publiczną. Robi to jednak w imię konstytucji, która każdemu gwarantuje prawo do sprawiedliwego procesu i pomocy adwokata. Tak skonstruowane dzieło momentalnie na myśl przywodzi chociażby amerykański klasyk "Zabić drozda". Podobnie jak w dziele Roberta Mulligana, protagonista pomimo wszelkich przeciwności zgadza się poprowadzić trudną, wręcz skazaną na porażkę obronę w imię wyższych wartości, przez co naraża się na szykany ze strony społeczeństwa.
my sprawiedliwość , kiedy chodzi o wykroczenia obcokrajowców, ale Spielberg postanowił okroić ten wątek do minimum, raz po raz prezentując nam oklepane już dramatyczne klisze i schematy.
Druga połowa to już film czysto szpiegowski, ale prowadzony do daleko idących uproszczeń. Amerykański prawnik zostaje bowiem wysłany przez CIA do NRD, aby dokonać wymiany Rudolfa Abla na przetrzymywanego tam jankeskiego pilota wojskowego. Opis rzeczywistości zimnej wojny, a także świata po wschodniej stronie żelaznej kurtyny jest jednak niezbyt głęboki i bardzo wtórny. Wszystko tu jest albo czarne, albo białe. Albo dobre, albo złe. No może oprócz radzieckiego szpiega, fenomenalnie zagranego przez brytyjskiego aktora Marka Rylance'a. Reszta została skonstruowana jednak na bardzo wyraźnym kontraście. Stany Zjednoczone są potęgą ze względu na wysoką jakość swojej demokracji, a ZSRR wygląda tak jak wygląda, bo tapla się w beznadziejności komunizmu. Różnica ta jest dostrzegalna już przy okazji ukazania ludności zamieszkującej wrogie sobie mocarstwa. |
Spielbergowi natomiast udały się dwie rzeczy. Po pierwsze, bardzo intrygująco zbudował relację pomiędzy Donovanem a Ablem. To ona od samego początku jest motorem napędowym tego filmu, dlatego kiedy Abel z ekranu nagle znika, tempo filmu spada na łeb na szyję. Zajmowanie pozycji po przeciwnej stronie barykady nie przeszkadza bohaterom we wzajemnym szacunku i uznaniu. Zresztą poczciwy, inteligentny i cierpliwy Abel stanowi także ciekawy kontrapunkt dla rozkapryszonego młodzika z amerykańskiej armii, który w drugiej części filmu pada łupem Sowietów. Ciekawy u Spielberga wydaje się być także obraz tradycyjnej amerykańskiej rodziny z lat 50. XX wieku. Kiedy narasta napięcie między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim, Donovanowie, bo o nich tutaj mowa, stanowią interesujący przykład rodziny poddawanej amerykańskiej propagandzie. Dzieci są w szkołach indoktrynowane, a zewsząd słychać medialny szum o radzieckich barbarzyństwach i niebezpieczeństwie wybuchu kolejnej wojny. Nie zmienia to jednak faktu, że "Most szpiegów" pozbawiony jest gęstego, surowego klimatu i niepoprawnego politycznie pazura, przez co nie potrafi zbyt długo utrzymać widza w napięciu. Co prawda, główny bohater zaskarbia sobie naszą sympatię i kibicujemy mu od początku do samego końca, jednak jego los i poczynania prawie w ogóle nie przykuwają nas do fotela. Wydaje się, że film poległ już na etapie scenariusza, który jest "mało coenowski". Owszem, mistrzowie przewrotnej ironii do spółki z Brytyjczykiem Mattem Charmanem zagwarantowali widzowi elementy dystansu, ale okazują się być one zupełnie miałkie i w niektórych momentach, po prostu nie na miejscu. Tylko jeden dialog, pojawiający się w filmie kilkukrotnie, brzmi tak, jak na Coenów przystało ("A czy to pomoże?"). To prawda, że "Most szpiegów" jest świetnie sfotografowany. Rację ma także ten, kto uważa, że kolejny raz Tom Hanks zagrał dobrze (choć bez fajerwerków). Nie spodziewajcie się jednak po filmie ani przewrotności, ani zbytniej oryginalności. Oddziaływaniem na widza staje w szranki z "Kryptonimem U.N.C.L.E." Ritchiego.
|
Ocena:
MOST SZPIEGÓW (2015)
Tytuł oryginalny: Bridge of Spies
Reżyseria: Steven Spielberg
Obsada: Tom Hanks, Mark Rylance, Scott Shepherd, Sebastian Koch, Austin Stowell
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
|
|