"Gladiator", "Piękny umysł", "Człowiek ringu" – to tylko kilka najważniejszych tytułów w dorobku jednego z najbardziej rozpoznawalnych aktorów – Russela Crowe’a. Nowozelandczyk po serii słabszych występów, wzorem swoich kolegów po fachu, postanowił stanąć po drugiej stronie kamery, a owocem tego jest melodramat historyczny "Źródło nadziei". |
Akcja filmu skupia się na postaci Joshuy Connora (Russell Crowe) - australijskiego farmera, który spełniając ostatnią wolę niedawno zmarłej żony, przybywa do Turcji, aby odszukać ciała swych synów poległych w bitwie pod Gallipoli - największej operacji desantowej I wojny światowej, która w założeniu Ententy miała pomóc w wyeliminowaniu z udziału w wojnie Imperium Osmańskiego, a w efekcie której zginęło ponad 130 tysięcy ludzi.
Już sam tytuł mówi nam, jakie będzie debiutanckie dzieło Crowe’a. "Źródło nadziei" to film przesadnie wystawny, uroczysty i ceremonialny, przesiąknięty wielkimi hasłami wprost z worka "Bóg, honor, ojczyzna". Naczelne miejsce zajmuje tutaj tytułowa "nadzieja". W końcu, każdy z bohaterów czegoś pragnie i łudzi się, że w końcu to otrzyma. Connor szuka ciał swoich synów, major wojsk tureckich, którego spotka na swojej drodze, liczy na stabilizację w państwie, a młoda Turczynka marzy o godnym życiu dla siebie i swojego synka. Debiut Crowe’a przypomina swoją kompozycją stare filmy sprzed kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat, których pełno jest w telewizji w niedzielne popołudnia. Nie mam nic przeciwko przywróceniu ducha dawnych melodramatów. Wręcz przeciwnie. Czasem ten sentymentalny powrót do estetyki i tematyki niegdysiejszej kinematografii pomaga stworzyć całkiem solidne dzieło, czego potwierdzeniem może być chociażby zeszłoroczny "Sędzia" Davida Dobkina. Niestety, w przypadku "Źródła nadziei" to się nie sprawdza. Reżyser nie potrafił właściwie poprowadzić historii, a co za tym idzie zaangażować widza. Za taki stan rzeczy odpowiada nieudana konstrukcja bohaterów, a także słabe przedstawienie tła historycznego, które w dziele tego rodzaju jest przecież niezmiernie ważne. Główny bohater praktycznie w tym filmie nie istnieje. Nie dość, że jest do przesady ckliwy, to jego rola polega głównie na słuchaniu postaci drugoplanowych. Connor nie budzi żadnych emocji – jego ochocze i nieustępliwe dążenie do celu, jest nam zupełnie obojętne. Nie pomagają w tym także nieuzasadnione i nielogiczne zachowania głównych bohaterów, jak również zabiegi typu deus ex machina. Co jakiś czas, nasz bohater miewa prorocze sny, które objawiają mu, co ma zrobić lub gdzie się udać. Ponadto, warto wspomnieć o magicznych zbiegach okoliczności, które ratują Connora z wszelkiego rodzaju tarapatów.
Cały film zrobiony jest z szeregu do bólu utartych schematów, które na długo przed końcem filmu pozwalają nam przewidzieć jego zakończenie. Większość wydarzeń również nie będzie dla nas tajemnicą i w momencie domyślimy się, kto będzie kim dla głównego bohatera. Jeśli chodzi o plusy produkcji, to największą zaletą tego filmu są niewątpliwie cudowne plenery i przepiękna scenografia przypominająca baśń. Stambuł w obiektywie Andrew Lesnie wygląda po prostu niesamowicie. "Źródło nadziei" to dopiero pierwszy film Russela Crowe’a, więc ciężko przewidzieć, jak potoczy się jego kariera na stołku reżyserskim. Pewne jest jednak, że Nowozelandczykowi ciężko będzie przebić swoje aktorskie dokonania, a nawet się do nich zbliżyć. Zwłaszcza po tak słabiutkim debiucie. Ale, kto wie. W końcu to "nadzieja umiera ostatnia"!
|
Ocena:
ŹRÓDŁO NADZIEI (2014)
Tytuł oryginalny: The Water Diviner
Reżyseria: Russell Crowe
Obsada: Russell Crowe, Olga Kurylenko, Yılmaz Erdoğan, Cem Yılmaz, Jai Courtney, Ryan Corr, James Fraser, Ben O'Toole
Źródło zdjęć: thewaterdiviner.com
Zobacz także:
|
|