Michael Mann podjął się realizacji tematu nie lada aktualnego. W końcu próbkę tego, co może oznaczać cyberterroryzm, mieliśmy okazję oglądać nie tak dawno przy okazji premiery, jak również jej braku, filmu "Wywiad ze Słońcem Narodu". Wielkie mocarstwa i korporacja ustępowały, hakerzy wybijali się na pierwszy plam. Problematyka więc nader ciekawa i intrygująca, mająca miejsce tu i teraz. Biznes, globalna polityka i strzelaniny. Szykował się prawdziwy film sensacyjny, do których przyzwyczaił nas Mann. Niestety. Nic z tych rzeczy. |
Oto bowiem nieznany sprawca dzięki wirusowi komputerowemu doprowadza do wybuchu w chińskiej elektrowni atomowej, a następnie sieje spustoszenie na amerykańskiej giełdzie, co doprowadza do wzrostu cen soi. W obliczu ataku, Chińczycy i Amerykanie łączą siły, żeby dopaść tajemniczego hakera zanim uderzy ponownie. Jednak jakimś dziwnym sposobem oba państwa, w całym zastępie specjalistów i "mądrych głów", nie mają osoby, która posiadałaby stosowną wiedzę, aby powstrzymać terrorystę. Za namową Chena Dawai (Leehom Wang), specjalisty do spraw cyfryzacji chińskiej armii, wyciągają więc z więzienia Nicholasa Hathawaya (Chris Hemsworth) - odsiadującego wyrok 15 lat za oszustwa bankowe komputerowego geniusza. Przyznacie, że zarys fabuły trąci szlagierami z lat 80. i 90.? Prawda. Ale mnie to kompletnie nie przeszkadzało. Powiem szczerze, miało to poniekąd swój urok. Jednak wraz z upływem filmu, początkowe zainteresowanie i nadzieja na dobry film akcji, ustąpiły miejsca nieziemskiej nudzie. Fabuła była dziurawa niczym durszlak, a postaci zostały poprowadzone bez ładu i składu. Jednak głównym powodem, dla którego "Hakera" nie da się oglądać, są zdecydowanie zdjęcia. Michael Mann od pewnego czasu w swoich filmach upodobał sobie szybkie, dygotające prowadzenie kamery. Po pierwsze, strasznie nie lubię czegoś takiego w filmach, a po drugie, wygląda to przeokropnie. Odbiera całą radość oglądania. Człowiek nie może się skupić. Jest potwornie sztucznie i tandetnie. Filmowanie z ręki Manna przypomina mi którąś z topowych produkcji polskiej telewizji - "Dlaczego ja?" albo "Trudne sprawy". Kolejnym minusem jest dźwięk i jego montaż. Sceny, które przedstawiają strzelaniny sprawiają, że uszy pękają i zalewają się krwią. Tak tragicznego filmu pod tym względem dawno nie widziałem. Nic się tutaj nie klei. Niejednokrotnie podczas seansu doświadczymy brak synchronizacji obrazy z dźwiękiem. Pomijam już to, że tytułowy haker lata po całym świecie, bierze udział w strzelaninach, akcjach prowadzonych przez antyterrorystów, pościgach i bijatykach. Poza tym pogłówkuje chwilkę nad migotającymi na ekranie cyferkami, wklepie kilka komend do jakiegoś laptopa, kliknie "enter" i po sprawie. A żeby było jeszcze tego mało, Hemsworth znany m.in z roli Thora, w najnowszym filmie twórcy "Gorączki", będąc absolwentem Massachusetts Institute of Technology, rozwala swoich przeciwników z gracją, jak gdyby miał co najmniej czarny pas karate (albo był Babą Jagą z Johna Wicka). "Haker" zatem to tragicznie nieudolny film. Bardzo ciekawy temat został zupełnie zaprzepaszczony. Nieudany wątek miłosny, kiepski antagonista i finał, który budzi albo śmiech, albo politowanie (jeszcze nie zdecydowałem) - to tylko kilka aspektów, które przemawiają za tym, żeby nie iść na niego do kina. Nic tego filmu nie broni. Nawet muzyka Harry’ego Gregsona-Williamsa i Atticusa Rossa. Panowie, którzy są jakością samą w sobie, tym razem poszli na łatwiznę i kilkukrotnie wykorzystali muzykę z "Elizjum" (w tym motyw przewodni tegoż filmu - no tak się nie robi). A no i jeszcze Hemsworth, który mimo iż próbuje coś zagrać, zostaje stłamszony przez twórców, którzy bardziej wolą prezentować jego wyrzeźbione ciało, a niżeli skupić się na postaci, w którą się wciela. |
Ocena:
HAKER (2015)
Tytuł oryginalny: Blackhat
Reżyseria: Michael Mann
Obsada: Chris Hemsworth, Leehom Wang, Wei Tang, Viola Davis, Holt McCallany
Źródło zdjęć: materiały dystrybutora
Zobacz także:
| |