Thor: Ragnarok - recenzja filmu
|
|
|
|
Im dalej jednak w kosmos, tym bardziej dochodzimy do wniosku, że ta bezczelność, brak kompleksów oraz artystyczna swoboda Waititiego ustępuje miejsca przesadzie, nachalności i ostentacji. Siermiężne żarty są nam wpychane do głowy nieco na siłę, a stylizacja retro może i przywodzi na myśl pierwszą część "Strażników Galaktyki", nie mówiąc już o "Flashu Gordonie", "He-Manie" i "Władcach Wszechświata", ale na pewno nie jest już tak subtelna.
Inna sprawa, ze "Thor: Ragnarok" ma bardzo nierówne tempo – po zabawnym początku następują sekwencje, w których śmiechu tyle, co tolerancji na zlocie ONR-u. Nie pomagają tutaj też aktorzy. Dobra, Jeff Goldblum wspaniale gra samego siebie, a Chris Hemsworth objawił swój talent komediowy, ale reszta jest raczej rozczarowująca. Złowroga bogini śmierci Hela (Cate Blanchett) dołącza do wielkiego już panteonu antagonistów Mavela, które są nudne i do bólu przewidywalne, a potencjał Walkirii (Tessa Thompson) zostaje koncertowo zmarnowany. Ale oddaję – pojedynek boga piorunów z Hulkiem (Mark Ruffalo) na arenie to komediowa perełka! Przede wszystkim jednak, oglądając film "Thor: Ragnarok", nie ma się wrażenia obcowania z nową jakością w kinie komiksowym. Jasne, film Nowozelandczyka wypada najlepiej na tle pozostałych części przygód nordyckiego boga czy choćby "Doktora Strange'a". Wyróżnia się przesadzonym, kiczowatym stylem, nadmiarem efektów specjalnych i autotematycznymi żartami. Tylko że koniec końców ten film po prostu oglądasz, od czasu do czasu się uśmiechasz, a potem zapominasz, że taka postać jak Thor w ogóle istnieje. Pod tym względem o wiele bardziej do gustu przypadł mi utrzymany w duchu licealnych komedii Johna Hughesa "Spider-Man: Homecoming".
1 listopada 2017
Ocena: |
|